porwała się z siedzenia i instynktem prawdziwie kobiecym, najprzód pobiegła przejrzeć się w zwierciadle.
Nieubłagane... pokazało jej z całą szczerością nielitośnego przyjaciela, iż wcale na przyjęcie gościa nie była przygotowana; odwróciła się przerażona, chcąc prosić o chwilę czasu, gdy szal opadł z brody gościa i Betina poznała podczaszyca.
Załamała ręce.
— Ty tutaj!
Zdumienie było wielkie... pomyślała nawet, jak wszyscy nieszczęśliwi, którzy w cuda wierzą, iż pierwszego kochanka ruszyło sumienie, że przychodził, litując się nad jej losem, ofiarować jej jeśli nie rękę, to garść pełną.
— Pan tutaj? — powtórzyła z małym waryantem tym razem.
Podczaszyc uśmiechnął się zakłopotany. Pora była brzydka, mimo szalu dostał okropnego kataru, kichał straszliwie, bo w pokoiku było do zbytku gorąco, a kichanie dolegliwem się stawało z powodu maszyneryi, które fizyognomię i całe ciało eleganta podtrzymywały.
— Siadajże... aniele drogi.
Podczaszyc siadł w istocie.
— Widzisz! — zawołała, łamiąc ręce i nie dając mu przyjść do słowa — widzisz dzieło swoje, do czego mnie doprowadziłeś. Patrz: tylko ten pokoik i alkowa... szal ceruję sama!
Podczaszyc ruszył ramionami, ale sumienie go nie ruszyło wcale... oglądał się obojętnie.
— Prawda! — rzekł — strasznie tu paskudnie i słychać...
— To kot! to mój najdroższy anioł kochany... — zapominając się, że co tylko podczaszyca nazwała aniołem, — zawołała Betina.
— Anioł z pazurami! — rzekł podczaszyc, śmiejąc się — wszyscy u was anieli.
— Został mi ten jeden! jedyny!
I przycisnęła go do serca nieszczęśliwego starościna.
— No, ale mówże! co cię sprowadza? co? czy mi dasz pieniędzy?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.