Podczaszyc, nic nie mówiąc, dobył z jednej kieszeni sakiewkę próżną, schował ją, sięgnął do drugiej, znalazł kilka dukatów i położył na stole.
— Ale jakiż ty jesteś goły! — zawołała, patrząc na dukaty, starościna i powoli chowając je do kieszeni.
Przyznam ci się, że się więcej po tobie spodziewałam, widząc cię przychodzącego do twojej biednej, nieszczęśliwej Betiny....
— A cóż chcesz? I Salomon z próżnego nie naleje — odezwał się podczaszyc. — Mam tymczasem do ciebie prośbę...
Betina uśmiechnęła się, pogroziła mu na nosie.
— O! już — rzekła — już!
— Dalipan niewinną... — mówił podczaszyc. — Znałaś podobno tę, tę osobę, kobietę... z którą się potem ożenił jenerał Puzonów.
Starościna w ręce klasnęła.
— Otóż jest! jak nie znałam! doskonale, ona mnie wszystko była winna, niewdzięczna istota, ale nie umiała korzystać ze szczęścia. Ona, właściwie rzekłszy, była moich nieszczęść przyczyną, ona mi odebrała Puzonowa, ona... z jej przyczyny siedziałam zamknięta, kiedyś mnie uwolnił.
— Nie wiesz co się z nią stało?
— Co się stało? — powtórzyła starościna — ale to była waryatka! Puzonów taki piękny mężczyzna, bogaty, jenerał, ożenił się z nią, a ta mu uciekła i dała się zabić pod Podzamczem.
— Jakto? zabita?
— Kto ją wie! gadali różnie! mówili, że zabita, że mąż ją z doktorem jakimiś czarami do życia przywrócił... kto tam wie... Mówią, że doktór był czarnoksiężnik i dał jej tylko życia na rok, że potem raz, gdy byli z jenerałem, ona się nagle w proch rozsypała...
Podczaszyc zaczął się śmiać.
— Ale tak! — zdziwiona przerwała Betina — cóż to osobliwego, że czary upiora trzymały na świecie... Zresztą ja nie wiem nic... Nie wiem. Ludzie plotą, jakoby ona uciekła od jenerała, ale to bajki, bo pewniej, że, mając życia pożyczanego na rok, czy tam nie wiem na ile czasu, rozsypała się, gdy jej termin przyszedł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.