Betina westchnęła.
— Nic nie wiesz więcej?
— Nie, chociaż tak mi ta nieszczęśliwa a głupia jenerałowa stoi na myśli, że ją ciągle widzę przed sobą... Wystawcie sobie, że, na rannem nabożeństwie u Kapucynów będąc, bo ja teraz bardzo jestem pobożna — wzdychając, rzekła starościna — byłabym przysięgła, że ją raz widziałam w ławce. Ale mnie głowa bolała i kręciło się w niej, to też miałam to widzenie osobliwsze, bo mi się zdawało, że ich siedziało obok siebie dwie jednakowe, jedna stara, druga młoda, a młoda miała jakąś czerwoną pręgę na czole...
Podczaszyc siedział na krześle, obojętnie słuchając. Nagle, gdy kończyła Betina, zerwał się jak opętany na nogi, usta wyciągnął, oczy zmrużył, powieki podniósł i, gdy starościna myślała, że kichnie, zawołał głosem ogromnym:
— To ona!
Betina oniemiała.
— Powtórz, powtórz, zaklinam, jak to było z tem widzeniem, jak to było? — wołał podczaszyc — to ciekawe widzenie...
— Ale mówię ci — zmieszana nieco powtórzyła jejmość — że poszłam na ranną mszę do Kapucynów, szaro było w kościele... modliłam się... bo ja się teraz pięknie modlę, ale Pan Bóg ani chce słuchać! Otóż modlę się, jednym razem w ławce widzę dwie jenerałowe, jedna stara... stara, druga młoda... dwoiło mi się w oczach.
— Pręga na czole.
— Czerwona blizna... niby... znak upiora — mówiła z głębokiem przekonaniem starościna — zlękłam się, ale powiadam ci, tak się okrutnie wylękłam, żem zamknęła oczy i po ciemku mówiłam modlitwę długo. Naostatek powoli ze strachem wielkim podnoszę powieki... patrzę... i niema nikogo... ławka próżna.
Oczywiście, że to było tylko widzenie.
Podczaszyc, wysłuchawszy, zaczynał już kłaść szal na szyję.
— Cóż to? już się wybierasz? — zapytała Betina.
— A muszę.
Starościna pochwyciła go za futerko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.