— Aniołku mój! czy ty mnie dzisiaj tak opuścisz? czy cię sumienie nie ruszy? Ja jestem twoją ofiarą pogrążoną — (zaczynała powoli szlochać, ale niezgrabnie). — Żebyś ty mi choć pensyjkę jaką wyznaczył regularną... ty nie wiesz, w jakiem położeniu teraz starościna, okradziona, biedna i sama sobie jeść gotuje... w garnku!
Płakała. Podczaszyc ziewał, ale szal okrywał szczęściem ten dowód jego zatwardziałego serca. Niema na świecie okropniejszego widoku nad przypomnienie żywe grzechu młodości, który się zestarzał, któremu wiek odjął urok, poezyę, a narzucił łachmany i nędzę brudną.
Podczaszyc dążył ku drzwiom, coś mrucząc w ten sposób, że się to najrozmaiciej tłómaczyć dawało.
Nareszcie, oblegany ciągle, ręką pożegnał starościnę i kota, wtulił szyję w szal, opiął futerko i wyniósł się, cały zajęty odkryciem niespodziewanem.
Przez okno jeszcze wyglądała za nim Betina, wzdychając.
— Tacy oni wszyscy niegodziwi... tacy... zostawił mi pięć dukatów oberzniętych, a więcej go już moje oczy może oglądać nie będą!
Trafiwszy na domniemany ślad jenerałowej, podczaszyc, jadąc, rozmyślał wielce, jakby najlepiej tę wiadomość zużytkować. Gdyby nie wrażenie, jakie na nim uczyniła, i nie miejsce, w którem przebywała, byłby niewątpliwie poszedł o niej oznajmić baronowi.
Z drugiej strony nie powiedzieć mu nic, wiedząc, gdyby się wydało, że jenerałowa znajduje się w poufałym mu domu księżnej, było trochę niebezpiecznie.
Widocznie szło rządowi rosyjskiemu o odkrycie tej pani... może spiskowała? może była politycznie poszlakowaną... może podczaszyc mógłby być posądzonym o należenie do spisku patryotycznego?
Na samo to przypuszczenie krew w nim do reszty