Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

stygła... Na to dla żadnej w świecie miłości ani pokrewieństwa nie byłby się chciał narazić! Sybir, kibitka, głód, chłód, pozbawienie wygód! może nędza, choroba... ach! obrazy te napełniały go trwogą.
— Co tu począć?
Z drugiej strony księżnę wojewodzinę, krewną i dobrodziejkę narazić!
Wyrzucał sobie już podczaszyc swoją zbytnią ciekawość.
— Potrzeba mi to było — mówił w duchu sam do siebie — leźć w tę kaszę? po co? dowiadywać się, śledzić, ażeby się dowiedzieć, że mogę w biedę popaść. Nie, stary nigdy rozumu mieć nie będzie, to darmo...
Konie go zawiodły do księżny, kazał się zameldować skłopotany.
W chwili, gdy wchodził do salonu, taż sama postać, to samo widmo z pręgą krwawą porwało się od książki z za stołu, podniosło, spojrzało nań i znikło.
Zimny dreszcz przebiegł podczaszyca.
— Prawdziwie jak upiór piękna! ale to wykapana wojewodzina, gdy młodsza była. Osobliwa rzecz!
Nadeszła wojewodzina.
— Musiałeś uważać — odezwała się od niechcenia przy powitaniu — jak ta moja Czeszka Swobodowa do mnie jest podobna.
— Podobna! — odparł podczaszyc — to nie jest podobieństwo już, to jest jednakowość, na to niema wyrazu. Ale jakże piękna! — składając ręce, rzekł podczaszyc.
Księżna uśmiechnęła się smutnie.
— A jak nieszczęśliwa!
Umilkli.
Rozmowa zwróciła się umyślnie na rzeczy potoczne; ale podczaszyc, który sobie był osnuł na prędce plan, począł mówić o ambasadzie, o chwilowej trudności w wyrobieniu paszportów, o tem, że Sieversa nie zastał i że bardzo dziwnej rzeczy dowiedział się od barona Benigsena, iż ambasada miała polecenie poszukiwania najpilniejszego pewnej zbiegłej żony jenerała.
Mówiąc to, patrzał w twarz wojewodziny, która, mimo wielkiego panowania nad sobą, strasznie pobla-