Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

ko, coby pragnęła, powiedzieć mogła; chociaż podczaszyc dał jej do zrozumienia, że wie lub się domyśla położenia, obawiała się w ręce lekkomyślnego człowieka oddać tajemnicę. Chciała go zostawić w wątpliwości przynajmniej, dozwolić mu zgadywać, nie czyniąc go swym powiernikiem.
Podczaszyc był nadto dobrze wychowanym człowiekiem, aby się gwałtem wdzierał w tajemnice cudze, umilkł więc, kończąc tem, że o paszporty, o ile okoliczności dozwolą, starać się będzie.
Ale utkwiła mu tym razem mocniej jeszcze w umyśle tajemnicza postać, której oko spotkał znowu... zapalił się do tej, w której odgadywał jenerałową. Chciał przynajmniej zbliżyć się do niej.
Jak? tego sam jeszcze nie wiedział dobrze, wziął więc do namysłu.




XXVI.

Kilka dni upłynęło, a lekki katar nie dał podczaszycowi wyjść z domu. Etienne go nie puszczał i troskliwie chodził około pana, do którego znajomym nawet przystęp był wzbroniony, gdy niedyspozycya jaka nie pozwalała mu się ubrać.
Podczaszyc, aby się ukazać obcym, potrzebował na nowo całkiem się odrestaurować: w negliżu wyglądał do niepoznania staro, wstydził się sam siebie.
Dopiero kosmetyki, przybory różne, strój, odmładzały go i czyniły znośnym w towarzystwach, w których dosyć szczęśliwie grał rolę starego młodzieniaszka.
Po owych kilku dniach nareszcie podczaszyc przestał kichać i ubrał się był, aby oddać wizyty, gdy Etienne nadbiegł z oznajmieniem o przybyciu barona Benigsena.
Radca ambasady nie mógł być nie przyjętym, otwarły mu się drzwi i gospodarz przyjął go jak najserdeczniej.
— Chciałem cię dziś widzieć, kochany panie — rzekł zasiadłszy baron — aby cię uwolnić od poszuki-