Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

tała ją ku sobie, walczyła z niemocą słowa, z bezsilnością ciała i w tych męczarniach skonała...
Hela jak klęczała przy żywej, została skamieniałą przy umarłej. Musiano ją prawie gwałtem odciągnąć, aby ciało złożyć i na wieczny spoczynek przygotować. Stary kamerdyner wysłał sztafetę do podczaszyca.




XXIX.

W ambasadzie był jeden z tych wieczorów, na których sam król jegomość bywać musiał, cóż mówić o innych, dla których niebytność w ambasadzie mogła być powodem przykrych dla nich następstw.
Czy kto chciał, czy nie chciał, zaproszenia odmówić nie było podobna. Śpieszono też i ubiegano się nawet o bilety, o wejrzenie, o dozwolenie złożenia uszanowania posłowi wielkiej monarchini. Podczaszyc przybył jeden z pierwszych, wyświeżony, pachnący, a choć go nogi bolały i czuł się jakoś niezdrowym, wolałby był odleżeć tydzień, niż podać się w podejrzenie braku gorliwości i uszanowania dla wszechmocnego ambasadora.
Uśmiechnięty, wesoły zjawił się na pokojach, usiłując wydać się jak najszczęśliwszym, bo tego od Polaków wymagano.
Król przybył, nie dając na siebie oczekiwać, jako dobry, poufały przyjaciel kochanego posła, starając się mu być jak najmniej zawadnym. Siadł do whista z nim razem, a był też wesół, bo i on od tego urzędowego objawu dobrego humoru uwolnionym się nie czuł. Spojrzawszy zdala, zdawać się mogło, że to byli ludzie złotego wieku, z których, jak z przepełnionego naczynia, szczęście się wylewało poza brzegi...
Podczaszycowi także, o szczęście! baron zaproponował grę... Pośpieszył do niej z prawdziwą wdzięcznością. Siedzieć było mu nawet na obrzękłe nogi daleko wygodniej.
W drugim salonie siostrzenice ambasadora muzykowały, a król nie mógł się ich talentów odchwalić.