Dobranoc.
To rzekłszy, pożegnał strwożonego podczaszyca, który powrócił do domu, położył się w łóżku i rozchorował na dobre. Nie mógł już nawet wyjechać po ciało nieboszczki księżnej, gdyż doktór zakazał mu się ruszać. Wyręczył go w tem ubogi kuzynek, którym w podobnych razach podczaszyc zwykle się wysługiwał, i spełnił smutne obowiązki jak najgorliwiej, przybywając z ciałem nieboszczki w kilka dni później. Podczaszyc nie śmiał go nawet o nic pytać.
— Z osób, które towarzyszyły księżnie w podróży — rzekł kuzynek, zdając sprawę — wszystkie już pono są w stolicy i nikt nie miał najmniejszej mitręgi. Pani Swobodowa pierwsza przed innemi powróciła do Warszawy.
— Powróciła? — spytał podczaszyc — dokąd?
— Niewiadomo, ale zaraz po śmierci księżnej, przez litość nad jej straszną boleścią, którą pomnażał widok zwłok zmarłej, doktór miejscowy i kilka osób litościwych zajęło się wyprawieniem jej z tego smutnego miejsca. Dokąd się zaś udała — nie wiem.
— Z dobrej woli? odjechała? sama?
— Tak! tak! z dobrej woli! ale nie sama, ktoś tam jej towarzyszył, nie mogłem się dobrze dowiedzieć, kto... nazajutrz już jej nie było. Znalazł się powóz, ludzie... litościwe dusze zajęły się jej losem, bo mówią, że wiele, bardzo wiele cierpiała.
— Ale w Warszawie, w domu księżnej, niema jej?
— Nie, niema... mówiłem, że niewiadomo, dokąd się udała, zapewne może w drodze zasłabła, lub zajechała gdzie do znajomych, lub... nie wiem. Jeszcze nadjedzie...
Pomimo tych zapewnień, osoba, zwana panią Swobodową, znikła bez najmniejszego śladu, a podczaszyc przez parę tygodni jeszcze myślał o niej często, poczem zwolna zapominać zaczął i zupełnie sobie niedorzeczną namiętność z głowy wybił, gdyż w głowie ona nie w sercu mieszkała.