Stary pan chorąży wyszedł nawet trochę ze swojego milczenia, kilka razy zbliżył się do dziewczęcia, i przemówił jak umiał najsłodziej, jak mógł najweselej.
Ku końcowi tych trochę ceremonjalnych odwiedzin, pan Aleksander usiadł przy panience, i na twarzy chorążynej rumieniec się pokazał; odwróciła głowę bojąc się spłoszyć spojrzeniem syna... ale rozmowa nie długo trwała, bo Bundrys wstał ze swego miejsca i wmięszał się do niej zaraz, dosyć znów kwaśny i jakoś pochmurzony.
Chorążyna westchnęła tylko i spuściła głowę z pokorą, jakby się gotowała do wyrzeczenia nadziei... któremi się trochę łudziła.
Wyjechali przed wieczerzą, choć ich jak najmocniej zapraszano, i z twarzy panny, a nawet pani Osmólskiej widać było, że chętnieby się zostały; nielitościwy Bundrys nie dał się zatrzymać, pod rozmaitemi pozorami przyśpieszając powrót do Romaszówki. Szlachcic coś widać przewąchał, czy przeczuwa, i nie widać żeby mu to smakowało.
Jeszcześmy wszyscy byli zajęci odwiedzinami, na które czekano od dni kilku, gdy chorążyna listy jakieś z poczty odebrała, widocznie niepokojące, a że tu tajemnic nie ma, dowiedzieliśmy się, że jakaś krewna Jamuntów, z wielkiego świata obiecuje tu swoje przybycie, a nawet zabawić ma czas jakiś. Kto to taki, jeszcze nie wiem, widzę tylko z szeptów i twarzy, że to przybycie zatrważa niemal wszystkich.
— Cóż my tu z nią robić będziemy? — odezwał się pan chorąży — po co? — nie pojmuję...
— Znudzi się i pojedzie — odparł pan Aleksander...
— Ale jak ją tu zabawić? jak przyjąć? — szepnęła chorążyna — juściż sama gościnność wymaga...
— Przyjmiem jak umiemy... zresztą... wątpię żeby tu wytrwała długo — dodał syn...
Ksiądz kanonik wezwany do rady, kiwał głową i mówił coś żywo, rozeszliśmy się z pokojów, wszyscy zaciekawieni, i jak państwo niespokojni.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/106
Ta strona została skorygowana.