Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

cił po chwili — niechby tę cząstkę sprzedał, albo ją wypuścił, a dalibyśmy mu dworek i grunta w Kryłowie, tu pod bokiem, od dawna dla niego przeznaczone, które pod pozorem dzierżawy mógłby trzymać, mielibyśmy ich bliżej...
Nie umiałem dziękować, tak mnie ta ich dobroć przejmuje; ale trudno się spodziewać, żeby ojciec przyjął ich ofiarę, już mu to kilka razy nastręczano, zawsze odrzucał, niechcąc żyć na łasce niczyjej.
Ta rozmowa z panem Aleksandrem jakoś mnie orzeźwiła, myśl podróży, zobaczenie rodziców, a nawet dziecinna ochotka pochwalenia się moim konikiem, rozpromieniły mnie. Przyszedłszy na obiad zastałem czarownicę, jak ją tu wszyscy we dworze nazywają, czegoś smutną po swojemu, przeglądającą Swedenborga, którego z sobą przyniosła; spojrzała na mnie długo, ażem od tego wzroku uciec musiał. Chorążyna już od pana Aleksandra wiedziała o moim wyjeździe i poleciła mi nalegać na rodziców, żeby si przenieśli koniecznie do Kryłowa; stary nawet przyszedł i położywszy mi rękę na ramieniu, co było dowodem nadzwyczajnej jego łaski, rzekł krótko:
— Powiedz Ignacemu, niechże nie dziwaczy... krewni jesteśmy... może od swoich coś przyjąć, stary się zamęcza... odpocząć czas... powiedz, proszę cię.
Ucałowałem jego rękę.
Ta maluczka scena, w której ze mną biednym tak łaskawie się obchodzono, nie uszła oka pani Bulskiej; musiała ją odgadnąć, choć zaraz to spuszczała głowę ku książce, niby nią będąc zajęta. W chwilkę potem powiedziała mi z cicha:
— Pan jedziesz do rodziców?
— Tak jest pani
— A! a któż mi da książki z biblioteki, jeźli ich zażądam?
Pan Aleksander zastąpił umie odzywając się z daleka:
— Na ten raz, ja, kuzynko... jestem na rozkazy.
— A pan jedziesz na długo? — dodała do mnie,