Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

kanonika, który na ławce siedząc otoczony ubóstwem i psami, już po pacierzach odpoczywał, czekając rychło na mszę świętą zasygnują.
Spostrzegłszy mnie, ani dał jechać dalej.
— Stój! — zawołał — czekaj
— Konia muszę do stajni...
— Grenadjer ci go odprowadzi — rzekł wskazując na kalekę — mam tysiąc rzeczy do powiedzenia, a tu już z niemi skończyłem... Nie bój się, trzeźwy — dodał ciszej — a do stajni nie daleko, ręczę za niego, koniowi nic się nie stanie.
Żołnierz podjął się ochotnie konia, a ja musiałem zostać; weszliśmy do dworku.
— No cóż — spytał — rodzice zdrowi? jak? co? gadaj? tęskniłeś za nami? — I uściskał mnie kilka razy, dodając:
— Co to za natura... człowiek się przywiązuje do wszystkiego, ot! i bez waści już nam tu czegoś brakowało... Niechże mnie, już to siebie znam, że nałogowy jestem; ale i w pałacu chorążstwo kilka razy wspominali o waszeci.
— Cóż tu słychać? — zapytałem — zdrowi?
— Dzięki Bogu... i hrabinej nie ma!
— Jakto? wyjechała? — przerwałem zdziwiony.
— A tak, pojechała chwała Bogu, pojechała, zostawując nam obietnicę powrotu. Siedziała tu jeszcze dni kilka, czegoś smutna, odbierała listy, wysyłała posłańców; nagle jednego dnia pochwyciła się jechać i nikt ją nie wstrzymywał, ale na odjezdnem zapowiedziała swoje odwiedziny znowu na czas podobno dłuższy. Co najgorsza, że pan Aleksander jak był się przy niej ożywił wyraźnie, tak teraz zdaje się za nią tęsknić; wszyscy to widzimy. Chorążyna, stary... nie ma wątpliwości że go zajęła.
— Bóg tam zresztą raczy wiedzieć — dodał kanonik z westchnieniem — co to za kobieta, a ja w piersi się biję i wyznaję, że może zbyt pospieszyłem się z sądem o niej. Ludzie jesteśmy, ludzie jesteśmy, errare humanum est... Ja nie powiem żebym co fundamentalnego