— Opaliłeś się — rzekł — to ci do twarzy... no, a cóż? rodzice? projekta nasze, będzie co z tego?
— Trudno — odpowiedziałem — ale powoli to się może i zrobi; ojciec inaczej sobie życzy... wyciągnąć go ztamtąd nie mogę od razu, chce żebym ja wprzód dzierżawą wziął dworek i grunta Kryłowskie... Może by mi to do pilnowania biblioteki nie przeszkadzało, a gospodarstwa bym się przyuczył...
— Dobrze i tak... pogadamy o tem — rzekł pan Aleksander.
W czasie naszej rozmowy chorążyna wciąż patrzała na syna, na którego twarzy i ja dostrzegłem jakiegoś niepokoju i smutku; roztargniony był, nie swój, i chłodna powaga ustąpiła miejsca niemal młodzieńczemu jakiemuś uczuciu, błyskającemu w oczach... Przy śniadaniu mowy nie było o hrabinie, nikt nie wspomniał o niej, unikano nawet nazwiska, a ta ostrożność dowodziła, jak w gruncie wszystkich obchodzić musiała; Hończarewski tylko szepnął mi: Nie zastałeś jej — nie wiesz nic, to antychrystka!
— Jak to? — spytałem — a tyleś ją chwalił!
— Zwodnica! niegodna zwodnica! — zawołał z zapałem i splunął — nie wspominać jej czystemi usty!...Tfu!
Wrażeń jakie tu zostawiła po sobie nic jeszcze zrozumieć nie mogę, ale dziwna jak krótki jej pobyt głęboko się czuć daje na wszystkich.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/141
Ta strona została skorygowana.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO.