nie ma do zbytku.
— To wy taki na prawdę uczyć się chcecie? oho!
— A cóż? myśleliście że żartuję?
— No to co innego, odparł, ja nie pożałuję fatygi, a no uważajcie tylko dobrze jak ja to będę robił; żyta napsujecie trochę, krzyże was będą bolały, abyście sobie rąk nie pozacinali, to się nauczycie.
I dopieroż mi zaczął pokazywać powoli, jak to się żyto bierze, przygina, jak sierp zakłada, jak ucina łodygi. Spróbowałem i z razu mi nie szło, a sił nie żałując nie mogłem upiłować i garsteczki kłosów, wyrywając je z ziemi; ale po kilku daremnych wysiłkach, ukroiłem jakoś raz, drugi i choć nic do rzeczy nażąłem przecie przewiąsło. Wasyl się śmiał dowodząc, że jego dwunastoletni chłopiec daleko lepiej to umie, ale po kilku godzinach oddał mi sprawiedliwość, że i ja się czegoś mogę nauczyć. Jam dumny jak niegdyś gdy moje łacińskie ćwiczenie palmę zwycięzką otrzymało od pana profesora. Krzyże mnie bolą, ale żąć potrafię, a do tego schylania się przywyknąć można. Otoż się ojciec zadziwi, gdy stanę w szeregu z najmitem, Andzią i z nim, i pokażę co umiem! Tylko, teraz tajemnica największa! Pytali się mnie dokąd chodziłem, musiałem skłamać, boby się wygadali, a ja chcę mu zrobić niespodziankę.
Ojciec powrócił z miasteczka z zawiniątkiem jakiemś i z krawcem żydkiem. Łatwo mi się było domyśleć że mnie obszywać będą... aż mi się serce pęka, że to ich tyle kosztuje. O! gdybym był wiedział, że tu im na wsi tak ciężko, możebym choć cokolwiek był grosza oszczędził. Zmarnowało się go wiele... nie ma nic, do domu powróciłem obdarty, tych trochę książek, gdyby się na nie kupiec znalazł, pozbyłbym się chętnie, nawet dwóch nagród moich... Wszak się oni obchodzą ewangieliczką i książką do nabożeństwa... a ja lepszyż od nich?... A! i palca ich nie wart jestem! Ojciec kazał na mnie brać miarę krawcowi na całe ubranie,