gdzieś wybierać się mieli, tak by ojciec na siejbę mógł powrócić, bo tej nikomu nie powierzał.
W tej zawierusze pogubiłem dnie, nie miałem czasu pisać i nie rychło powracam do mojego dziennika, ale go teraz z podwójną będę ochotą prowadził, bo mi się horyzont rozszerzył, i mam na co patrzeć i zbiorę co pamiętać. Ale zacznijmy lepiej od samego początku.
Gdy się żniwa skończyły, w ciągu których ja, uczeń Lyceum i jakiś tam kandydat, miałem szczęście użąć około siedmiu kop ojcu mojemu, a zatem koło dziesięciu złotych oszczędzić, i przekonać się jak to trudno rękami coś zarobić w tej pracy tak znojnej — ojciec, zwiózłszy żyto ostatnie do stodółki, wieczorem kazał mi przyjść do siebie. Ręce powkładał w kieszenie i chodził po izbie potrzęsając siwą głową; matka siedziała na przypiecku patrząc na mnie, Andzia słuchała przyczajona za drzwiami.
— Słuchaj-no Jasieńku, rzekł, jutro pojedziemy... tobie tu nie ma co robić, a od nauk do pługa szkodaby mi ciebie było... trzeba innego szukać pola, a jak ci da Bóg czego się dorobić i nas może przytulisz, kiedy już się na nic nie przydamy, tylko w kątku Boga chwalić... Potrzeba nam jechać naprzód podziękować dobrodziejom naszym, co cię na człowieka wyprowadzili.
Nie śmiałem się spytać ktoby to byli ci państwo, bo ojciec mi dotąd modlić się za nich nakazując, nie mówił nigdy wyraźniej, ale on sam począł obszerniej.
— Trzeba ci wiedzieć, odezwał się, żem o tem wcześniej nie mówił, dla tego, żebyś jako młody a nieopatrzny nie wbijał się wysoko w dumę i nie dufał zbyt przyszłości... dla tego, że losem mamy bardzo bogatych krewnych i dla na przychylnych. Nie lubiłem ja i nie lubię uciekać się do cudzej łaski, ale dla dziecka robi się ofiarę... o! Bóg widzi też że to była ofiara! Waćpan nie wiesz, że pan Jamunt jest mi przez kobiety blizkim krewnym, a to pan całą gębą.