chwyciłem dłoń jego szorstką i uściskałem ją serdecznie; matka przystąpiła do nas także... popłakaliśmy się, ale jakoś na wesoło...
Ha! ha! rzekł ojciec, powoli ocierając oczy rękawem — dziś czy jutro i rozstać się przyjdzie... nie stworzeniśmy na uciechy, musimy każdy pchać taczkę swoją...
Długo wieczorem były przygotowania do drogi, bo to do tej Borowej mil osiem opętanych, nasze konie spracowane przy roli, kłusa wielkiego nie pobiegną, i dopiero drugiego dnia stanąć mogliśmy. Matka powynosiła zapasy w węzełkach, żeby jak najmniej kupować po drodze, najmit wózek smarował i wyściełał, my pakowaliśmy rzeczy, i jakoś takeśmy się wybrali, że z wieczora wszystko było gotowe, tylko konie zaprządz. Ja sam im obrok dałem, który na mocy jutrzejszej podróży otrzymały, i tak z bijącem sercem położyłęm się spać, bo mnie ta wyprawa nie pomału niepokoiła.
Nazajutrz raniusieńko wszyscyśmy w domu byli na nogach. Matka z Andzią gotowały śniadanie, najmit konie sposobił, ja wózek ojcu starałem się wygodnie wymościć, a gdy przyszło jechać, choć to droga nie daleka, choć powrót prędki, w milczeniu jako smutnem, kryjąc się z dziecinną tęsknotą, rozstaliśmy się. Ojciec w progu jeszcze powtórzył co bez niego robić mieli, zakreślił biczem krzyż przed końmi, sam się przeżegnał, i gdym kolana matki ścisnąwszy wsiadł, ruszyliśmy powoli... Długo patrzali za nami z wrot, matka żegnając szkaplerzem, Andzia powiewając chustką, nawet poczciwy Stefan kłaniając się czapką... I tak nie opatrzyłem się jak stanęliśmy za wsią, jak w las wjechali i kraj nowy przedemną się otworzył. Tą drogą jeszczem nigdy nie był daleko za domem.
Choć to kraj płaski i smutny, ale ma swój wdzięk i mnie się podoba, czegoś serce do niego bije i tęsknotą jakąś słodką widok jego poi. Widziałem inne trochę okolice, może piękniejsze, wzgórkowate, urozmaicone, ale tam wesoło było mi, tu choć smutno, rozkoszniej.
.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/20
Ta strona została skorygowana.