na stół — o! a ja jeszcze nic w gębie prócz pacierzy nie miałem... No! nie marudźcie, a chodźcie, bo po pierwszym dzwonku oboje chorążstwo zaraz przyjdą na mszę... Pan Jan... wszak Jan? ze mną...
Nie dał nam czasu księżyna więcej mówić, ani mnie się strachem wytłumaczyć od służenia do mszy i pociągnął nas za sobą. Ojciec widząc, żem pobladł, zbliżył się do kanonika.
— Służyć do mszy świętej umie — rzekł cicho, ale taki z niego tchórz, że gotów bałamuctwo jakie przy ołtarzu zrobić, albo języka w gębie zapomnieć...
— Co? prawda to? — spytał ks. Ginwiłł... nie może być! gdzież? ojciec własny cię obgaduje, panie Janie... Toś ty tchórz? hę? a fe! a fe! młody człowiek powinien być śmiały... i czego się tu bać? No! nie nm rady, wiara za mną...
I pociągnął mnie za sobą. Na progu czekały psy które się za kanonikiem przywlokły; znak im dał żeby dalej nie szły i porozchodziły się z pospuszczanemi głowami. Szczęście dla mnie że ojciec z panem Doroszeńką nie szli daleko, bo mi samemu z kanonikiem tak było, żem nie wiedział na którą nogę stąpić. Z początku zaczął mnie rozpytywać, ale widząc, że nic do rzeczy i urywanemi słowy mu odpowiadam, uśmiechnął się i pacierze głośno odmawiał, nie spuszczając mnie z oka. Jabym się był może rozgadał i ośmielił, ale dzwonek zwołujący na mszę mnóstwo osób wywołał z dworków; otoczeni byliśmy ludźmi którzy się nam ciekawie przypatrywali... oczy ich mnie paliły. Przeszedłszy bramę pałacową weszliśmy na dziedziniec ostawiony drzewami w wazonach, a dalej furtką z krzyżykiem na drugi kościelny. Tu już raźniej mi było, bośmy idących wyprzedzili i kanonik wprowadził mnie do zakrystji za sobą.
Do mszy już było wszystko przygotowane... Kościół przepyszny, jakiegom jeszcze nie widział nigdzie na wsi: znać że na chwałę Bożą nie szczędzono.
Przeze drzwi od zakrystji, stojąc z mszałem, moglem mu się dobrze przypatrzeć: dosyć wielki, obrazy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/26
Ta strona została skorygowana.