mieściła razem; ogromne stare obrazy na ścianach; służby mnóstwo... spojrzeli na nas, ale i po ludziach znać było, że nas dobrze przyjmują, bo żaden z mojego szaraczkowego surduta, od którego ich liberje daleko były lepsze, nie uśmiechnął się nawet. Kanonik wprowadził mnie do salonu ogromnego, choć poczerniałego a staroświeckiego, ale wspaniałego bardzo.
Zdawało mi się po naszej chacie, że to sen dziwny, marzenie jakieś czy widzenie... W sali nakrywano do śniadania, przeszliśmy ją i na prawo wsunąłem się za kanonikiem do pokoiku, w którym znalazłem dużo osób, oboje tych staruszków widzianych w kościele, młodego pana, Doroszeńkę i ojca. Oprócz nich, wówczas jeszcze nieznajome mi kobiety i mężczyźni zajmowali głąb... nie wiem co się ze mną działo, gdy mnie ojciec przedstawił państwu chorążstwu; chciałem im do nóg upaść, ale mi nie dali, sam nic nie powiedział, tylko za rękę chwycił mnie silnie i spojrzał wymownie; sama uśmiechnęła się widząc moje zakłopotanie.
— A toś do mszy służył, panie Janie, - odezwała się miłym jakimś, ośmielającym głosem... Kanonik cię zaraz zwerbował. No! chwała Bogu, nauki skończyłeś — dodała — pięknie mi wyglądasz, ojca z twarzy przypominasz, a daj Boże byś mu był i duszą podobny.
Ojciec się skłonił ze łzami, które ciągle musiał ocierać.
— Tylko oczów niespuszczaj, nie obawiaj się, dodała — jesteś tu między swojemi... nie ma czego się mięszać... Chodźmy no do śniadania, bo musicie być głodni.
— A już ich Doroszeńko nakarmił przede mszą! ozwał się kanonik.
— E! podryw nam robisz — przerwała pani idąc przodem do sali — zawsze po swojemu, poruczniku.
Wszystko się ruszyło do śniadania, ja oczy podniósłszy mogłem się im lepiej napatrzeć. Chorążyna lat około sześćdziesięciu mieć musi, ale twarz mimo starości tak świeża, rumiana i wesoła, takiego co ma młodego, że z pod niej niezwiędła przegląda dusza.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/28
Ta strona została skorygowana.