Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

trywał, potem z cicha zapytał kiwając głową:
— Czytałeś asindziej Objawienie św. Jana?
— Jakże chcesz? przerwał czyhający widać kanonik, widzisz że mu Pisma Świętego dla samego jeszcze wieku czytać nie wolno!
— A! a! I począł jeść pan Hończarewski, a upatrzywszy chwilę, gdy proboszcz się od wrócił, znowu mnie zagadnął:
— Wiesz kiedy będzie skończenie świata?
— Nie wiem...
— To się dowiesz odemnie... obrachowałem to z pewnością: lat trzy, miesięcy ośm, dni dwanaście...
— Ale...
— Zadnego ale tu nie ma, podchwycił — proroctwa się spełnią do joty... zobaczysz... nie mówię o tem przed wszystkiemi, żeby ich nie przestraszać... szczególnie przed panią chorążyną, która się lęka... ale myśmy to wiedzieć powinni...
Proboszcz dosłyszawszy głos odwrócił się, a Hończarewski spuścił głowę na talerz i udał zajętego jedzeniem.
Przyznam się, że stosunek tych osób pod jednym zgromadzonych dachem, był dla mnie i jest niepojętym. Nie znam świata i małom go widział, ale wiem, że to się inaczej zwykle dzieje po pańskich domach: tu znać poszanowanie, ale obok niego serdeczna miłość trzyma wszystkich i łączy, nie ma przymusu, wygnano pochlebstwo, każdy jest sobą i nie zapiera ani myśli ani charakteru. Nikt nikomu nie zazdrości, nikt na nikogo nie narzeka, twarze rozweselone, pogodne oblicza; a jeśli smutek zobaczysz, pewnie go nie swoje, ale cudze jakieś cierpienie wywołało.
Im dłużej na ten świat patrzę, tem więcej mu się dziwię; miałożby tak być wszędzie, jak tu u nas w Borowej?
Po obiedzie przeszliśmy do pokojów, gdzie mnie pan Aleksander wziął pod rękę.
— Więc zostajesz z nami? — rzekł uśmiechając się do mnie — już ci mieszkanie niedaleko mojego wy-