że ci Bóg błogosławi; pewny jestem, że ci źle nie będzie, ludzie to zacni „czeladka Boża“ serca złote... ale w ogromnym dworze, w tłumie tym znajdzie się i lepszy i gorszy; jak ty sobie dasz radę, jak wywiniesz bez upokorzenia, bez poniżenia i bez niepotrzebnych fumów? Młody, bez doświadczenia, bez znajomości ludzi, Bóg widzi, nie wiem czy instynktem trafisz, i to mnie niepokoi. Słuchaj-że, jakby uchowaj Boże nieszczęście jakie, nieporozumienie... dawaj mi znać; radź się pana Doroszeńki, radź kanonika, wszystko to krewni i ludzie życzliwi; zresztą niech cie Matka Najświętsza płaszczem opieki swojej okryje!
Położył się stary, ale słyszałem, że usnąć nie mógł, przewracał się z boku na bok, wzdychał, i ledwie na brzask brać zaczęło, po cichutku z łóżka wstał do koni. Ja, że oka także nie zmrużyłem, podniosłem się i razem poszliśmy do stajni gotować do drogi, bo ojciec chciał do dnia i bez pożegnania wyruszyć, spodziewając się wypoczętemi końmi w letce dociągnąć na noc do domu. Zawiódł się tylko na tem, że myślał jechać pozbywszy mnie sam jeden bez pakunku, bo mu nakładli pełen wózek różnych rzeczy, które z wieczora przysłała jeszcze chorążyna, a te zaważyły więcej pewnie niż ja i mój lichy tłumoczek. Nimeśmy się wybrali, wstał i pan Doroszeńko, który pierwszy zawsze we dworze jest na nogach, musieliśmy pójść do niego na kawę, i ojciec po wschodzie słońca dopiero do wózka się swojego dostał.
Nic nie powiem o pożegnaniu z nim, bo je zawsze pamiętać będę i zapisywać go tu nie potrzebuję; były w niem łzy i milczące błogosławieństwo i strach dla nas obu, a gdy kałamaszka zaturkotała w ulicy i siwa jego głowa znikła mi w drzewach, zostałem tak osamotniony, z tak boleśnie ściśniętem sercem, że mnie pan Doroszeńko ściągnąć musiał z ganku, bobym był stał nie wiem jak długo, nie wiedząc co czynię.
Pan Aleksander kazał mi wyporządzić dwie izdebki na dole w pałacu, pod pokojami, które on zajmuje na