Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

słowy przez klak, który trzymał w ustach, opowiadał nam, jak ubił matkę.
— Otóż to mości dobrodzieju, jak się zowie, mówił do mnie i pana Aleksandra, pośpieszającego z innemi ku niemu — prawdziwie szczęśliwe polowanie. Jejmość leży... teraz wilczęta już nasze, pobijemy je do jednego, matkę im wziąwszy i tylko mi żal, że się to któremu z gości nie dostało. A czemuż waćpan nie strzelał? — spytał mnie; wszak szła na strzał do ciebie... i musiałeś ją widzieć!
Przyznać się mi było trzeba, że zamyślony gdym coś szarego zobaczył, niemogąc między krzakami rozpoznać, nim fuzję porwałem, już wilczyca była znikła.
— Fryc mospanie! — zawołał Bundrys — a byłbyś się mógł pochwalić, że na pierwszy strzał dostałeś matedorę...
— Strzał mój był celny — dodał oglądając się — nieprawdaż?... jak się zowie... dobrze miałem na knieje wyrapione oczy, kiedyście mi pilnuj! zawołali: patrzę... mignęło tylko coś między brzeziną a temi błotami nad łużkiem sunie bestja języka wywaliwszy, stanęła, ogląda się a potem jak da susa, a ja ją wziąwszy pod łopatkę jak trzepnę... i wywróciła się... Jednakże, jak się zowie, jeszcze kilkanaście kroków zrobiła chwyciwszy się za bok, aż sobie natargała sierci, i dopiero jak się z niej jucha lać poczęła, upadła tarzając się... Ot tobie za moje barany i cielęta moich chłopków, jejmościuniu...
— Śliczny strzał, kochany sąsiedzie — dodał pan Aleksander, przybliżając się do wilczycy, która już wyciągnięta, martwa u nóg naszych leżała.
— Było tam później kilka strzałów na linii: niech no się dowiemy od strzelców z jakim skutkiem; wypadnie tedy pomyśleć, gdzie jeszcze i którą knieję zająć, może się jeszcze poszczęści; w polowaniu jak w życiu, póki idzie, jak się nie powodzi, to darmo upierać, jak się zowie, a łyka drzeć póki się dadzą.
— Prawda! — powiedzieliśmy mu wszyscy.
Bundrys wciąż ust nie zamykał.