przekąsić, reflektując, że dużo jest jeszcze do roboty; musiano się zgodzić, zwłaszcza pan Aleksander, który się obawiał żeby szlachcic zaraz mu nie uciął, że pańskiej gębie proste wieśniacze przysmaczki nie w smak idą.
— Kiryłło — zawołał sędzia — podać tu Refektarzyk.
Dowiedziałem się, że Refektarzykiem nazywała się skrzynka umyślnie konceptem gospodarza sporządzona do polowania, która na wozie za nami jeździła z kniei do kniei, mieszcząca wygodnie, co tylko do śniadania mogło być potrzebnem, nawet nad miarę — ale tu jedzą i piją ogromnie.
Było w niej z pięć dużych flasz starki, parę gdańskiej wódki prawdziwej, szynka, ozór, ser, tluczeńce, pierniki, śliwki suszone, wszystko najporządniej w pudełeczkach poumieszczane, i z Refektarzykiem wyśmienicie się bez obiadu obejśćby można. Ja ledwiem się wykręcił od starki, ale pół kieliszka złotej wody wypić musiałem dla pozyskania lepszego oka, jak mówił pan Bundrys.
Wesoła zawiązała się rozmowa między strzelcami ściągającemi na plac, rozpatrywano zabitego zwierza dochodząc strzałów, przypominano dawniejsze różne wypadki osobliwsze i zdaje mi się, że prócz Aleksandra i mnie, każdy coś trochę zapolował. Biedny Pulikowski wziąwszy mię na stronę, kiwał głową i skarzył się, że i tu jest intryga.
— Zobaczysz waćpan — rzekł — wszyscy coś zabiją, a ja nic... Zawsze tak... prześladowanie we wszystkiem. Chciałem mu to wybić z głowy, ale niepodobna, zdaje się, że mu z tem milo, choć cierpi niby i chodzi pochmurzony niedowierzając nikomu. Uważałem że poczciwy gospodarz, zalecił jak najmocniej Kirylle, aby go w najlepszem miejscu postawił, ale Pulikowski zszedł z luki, pewien będąc, że go źle umieszczono, i przepuścił wilka... Spolowaliśmy parę kniei jeszcze i na późny obiad, o godzinie czwartej czy piątej wróciliśmy do Romaszówki. Dopiero tu od Doroszeńki do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/68
Ta strona została skorygowana.