— To to u was u panów te ceremonje czcze, a u szlachty nie ma tego — odpad — frakiem się brzydzimy, moja córka szlachcianka choć mi ją wydelikacili, ale serce poczciwe i dziewczyna sobie prosta, a poczciwa...
I tak zaciągnął nas do pokoju, gdzie zastaliśmy już panią Osmólską, poważną kobietę, wyraźnie na nasze przybycie wystrojoną w jedwahną suknię, i pannę Konstancję, a jak Bundrys nazywał Kocię, która jest cudem piękności. Uważałem, że pan Aleksander, pierwszy raz jak ja spotykający ją, zastanowił się nieco spojrzawszy na nią, znać nie spodziewał się nic podobnego zobaczyć. Ależ bo w istocie anielskiej urody i sędzia może się nią pochwalić...
Dosyć słuszna, na podziw zręczna, z niebieskiemi oczyma, z usteczkami uśmiechnionemi, tylko jej skrzydła przypiąć a zdaje się poleci. A taka wesoła, żywa, miła, grzeczna, że człowiek nie wie co w niej lepszego, czy ta piękność nadzwyczajna, czy dobroć, która przez nią mówi. Zaraz znać, że pan Bundrys ją kocha i pieści, bo ona tu w domu królową i przy niej on najlepszym sługą. Pani Osmólska, ojciec, ludzie w oczy jej tylko patrzą, żeby zgadnąć co myśli. Wszyscy wiele nas było musieliśmy się zaciągnąć pod jej panowanie, i wzięła nas od razu w rządy swoje, z taką swobodą, tak jakoś nic nie mieszając się, z dziecinną prostotą, z zaufaniem, że w pół godziny byliśmy jakby od wieków z nią znajomi i przyjaciele. Bundrys się śmiał, zacierał ręce. Osmólska chodziła tylko mitygując jej żywość i zbytnią może szczerość. Przy stole posadzili przy niej pana Aleksandra i słyszałem jak mu powiedziała:
— Od czasu jak wróciłam od PP. Wizytek, ciągle się napieram u ojca, żeby mnie zawiózł choć do kościoła do Borowej i jeszczem się nie doprosiła...
— Nie pojmuję jak to być może — odpowiedział — żebyś pani czego żądać mogła, a ktoś jej odmówił!
— Ale mnóstwo rzeczy! — poczęła szczebiotać Kocia — nie tylko to jedno... mnie nic nie wolno.
Ojciec to dosłyszał i zaraz się odezwał:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/70
Ta strona została skorygowana.