w wielkiej Encyklopedji jeden tom zagiął się przy wsuwaniu. Suszył właśnie foljaly i musiałem słuchać teorji gnieżdżenia się molów w różnego rodzaju okładkach, z których jak się zdaje nowe są najniebezpieczniejsze.
— Nie ma jak stare dębowe okładki pokryte świnią skórą... ot jak pierwsze tomy Balandzistów tych (byli to Bollandyści) — mówił, jeszcze późniejsze pargaminowe jako tako, a dalej już nasze półskórki to plugastwo; lepsze proste szycie, mól nie ma gdzie mieszkać długo i zgubić go łatwiej, a w te klejonki jak się zaszyje, niczem go nie wykurzyć, póki do szczętu nie zje klajstru a z nim i papieru...
Mateusz ma szczególniejsze poszanowanie w ogólności dla starych, dla grubych i nieudźwignionych foljałów, a prawdziwą namiętność dla Kroniki Świata Norymbergskiej z rysunkami Plejdenwurfa i Wohlgemutha, nad którą go najczęściej zastać można. Włożywszy okulary na nos, przegląda ją począwszy od stworzenia świata, i gdy przyjdzie do owych ludzi o głowach sześciu, o trzech nogach, z dziobami, o których wyobraźnia średniowieczna marzyła, nie może się napatrzyć cudowisk powtarzając: — I wszystko to panie na świecie bywało! Jezu Marja! słychane rzeczy!
Czasem znajduję go zaczytanego z usty otwartemi na środku sali tak, że mnie wchodzącego nie słyszy, i starając się pochwycić myśl wydzierającą mu się, ze zmarszczonemi brwiami, zagniewany niemal na książkę syllabizuje dziwując się, że zrozumieć nie może. Stary ma chwile, w których mu te druki dokuczają i gderze na ludzi, że ich tyle nazbierali. Dość że zawsze się śmieję i zabawię serdecznie, gdy z nim pobędę.
Od kilku dni nie miałem czasu nic wpisać, tak bylem zajęty czy leniwy; zresztą wszyscy tu po trosze w tym raju uczymy się próżnowania, a ja choć go sobie nie pozwalam, mam do niego także usposobienie. Z biblioteką i Mateuszem nie robotę mam ale zabawę;