Panna Jamuntówna śmiała się o ile jej powaga dozwalała, panna Krystyna raki piekła, gdy wtem niespodzianie na progu ukazał się gruby Pulikowski, i zszedłszy tak oko w oko z nieprzyjacielem, osłupiały stanął, nie wiedząc czy dalej iść czy nazad się wracać.
W wolnych godzinach miał zwyczaj scyzorykiem się zabawiać podporucznik, i bardzo zgrabnie wyrabiał z drzewa, nie rachując już pestek wiśniowych i śliwkowych, orzechów włoskich i tym podobnych materjałów, — różne drobnostki. Dla proboszcza więc od roku przysposobiał arcydzieło na kokosowej łupinie, wyrznięte z wielką pracą, które było tabakiereczką ze znakami i godłami pobożnemi na wierzchu. Miał właśnie oddać owoc długiego mozołu, gdy widok panny Jamuntównej tak go zmięszał, że zapomniawszy o proboszczu stanął niemy, kłaniając się naprzód niebezpiecznej cioci. Ta mu z uśmiechem ukłon oddała, a proboszcz widząc zakłopotanego pobiegł uściskać i wywieść z tego położenia.
— Siadajcież — rzekł — siadajcie, a oglądajcie oto dary, któremi mnie niegodnego obsypaliście wszyscy... Ale to bieda — dodał — ani tego gdzie pochować... ani użyć... takie liczności... co to ja z tem będę robił... fotele... obrazy, księgi, groch, komża, lniane siemię, pieniądze, tabakierka.
Jużbyśmy nie wiem jak z tamtąd wyszli, bo przed domem nazbierała się kupa ludu także z powinszowaniami, gdyby nie dzwonek oznajmujący mszy godzinę... wszyscy się rozpierzchli, prócz ubogich i dzieci.
Ostatnie prowadził organista z mową, z wierszami i powinszowaniem na arkuszu. Proboszcz wybiegł do nich ze łzami, i nuż ściskać pucołowate twarzyczki, a roztykać im po złotówce z tego tysiąca, który umyślnie Doroszeńko przyniósł drobną monetą...
Trzeba było wychodzić na mszę, a tu jeszcze przed gankiem stali ludzie z miasteczka, grenadjer ów o kuli i różnych obdartusów mnóstwo. Pomiędzy niemi było kilku z gołębiami i klatkami, z różnemi podarkami ubogiemi, a za tą ciżbą drugie tyle psów, które zna-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/91
Ta strona została skorygowana.