kiego, ale minęli po drodze cnoty, które spełnić byli obowiązani.
I zamilkła na chwilę chorążyna.
— Otóż to tak — dodała — mój panie Janie, zdaleka życie nieraz wygląda jasno i pogodnie jak owoc, który się rumieni na gałęzi, ale wziąwszy do ręki postrzeżesz że go robak potoczył... Każdy ma swoje krzyże i cicho w pokorze znosić je powinien, jeśli chce jakiejś z nich zasługi.
— Ale czy ci się nie przydało tylko — dodała po chwili — bo mi wszyscy mówili, że Oleś bardzo był ożywiony.
— A! bo wszyscy pragną dla państwa, czegobyście tylko mogli życzyć sami, i łudzą się...
— A ty statysto — dodała śmiejąc się — patrzajcie go! lepiej już widzisz od drugich?
Zawstydziłem się, a rumieniec, który mi te słowa na twarz wywołały, przykrość zrobił pani chorążynie; zdało się jej że mnie słowa te zabolały.
— O! mój Jasiu, nie urażaj się — zawołała.
— Ja, pani... jam się tylko zawstydził... bo może doprawdy zbyt znów śmiało sobie sądzić pozwalam...
— Nie, tylko twoje poczciwe przywiązanie w inną cię stronę pociąga: chcesz go dowieść bojąc się nas łudzić... moje serce... At! co Bóg da, to da! Ale jakżeś ten dom znalazł, bo to ty choć młodzieniaszek, jak Oleś powiada, masz dosyć trafny sąd o ludziach...
Zaczerwieniłem się znowu słysząc tak pochlebne zdanie.
— A! jaka z ciebie Krzysia! — rozśmiała się chorążyna widząc raka którego upiekłem.
— Sam pan sędzia bardzo godny i miły człowiek, gdyby nie te śmieszne jego uprzedzenie i żarciki z arystokracji, a przypisywanie jej każdemu, kto porządniej się ubierze...
— Zapewne że to niedobra rzecz, tak potępiać cały stan — odpowiedziała chorążyna — boć słusznym taki sąd być nie może, ale, moje serce... jakże go nie uwinnić trochę, kiedy pożal się Boże, nie powiem żebyśmy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/99
Ta strona została skorygowana.