rocie, jak na wystawie siedzącej, przy patrzeć — nareszcie powróciła z gospodynią razem, która zeszła osobiście, by nowego gościa zobaczyć. Zaczęła od tego, że kręcąc klucz w palcach, mocno się jej przypatrywała, z miną-znawcy egzaminując sierotę, a potem skinęła wiodąc ją za sobą, i odezwała się powoli:
— Już muszę zrobić tego dla mojej przyjaciółki, że panience dam dobry i tani numer... bo ja to wiem co ze wsi przyjechać i wpaść, chowaj Boże, w niepoczciwe ręce, to obedrą i okradną, ale u nas tego nie słychać, tu wielcy panowie zajeżdżają, u mnie choćby w dziedzińcu pieniądze położyć, nikt nie tknie, będzie panna miała spokojność i wygodę, jak nie może być lepiej.
— Ale cóż to będzie kosztować? — odezwała się Dosia nieśmiało.
— Już niech panienka na mnie się spuści — przerwała Chyłkiewiczowa, ona nie jest i z tych co by ohcieli biednego obedrzeć, ona dla mnie to zrobi, że tanio odda, i co dobrego.
— Niech no panna wprzód numer zobaczy, — dodała gospodyni — prowadząc za sobą w głąb kurytarza na dole przy kuchni, w dosyć ciemny i tłustemi wyziewy woniejący kątek, to jest mieszkanie jak potrzeba dla panny, nie od ulicy, na boku, spokojne, ciche.
Weszli, ale pomimo dnia, bez światła, trudno się było rozpatrzeć w mieszkaniu.
— Ale jakże tu ciemno! — zawołała Dosia.
— Co za ciemno! to z podwórza wchodząc tak się wydaje — odparła pani Rieben — ale jak zaciszno i bezpiecznie, i tanio!
Mam ja i obszerniejsze pokoje, ale tamto drogie; teraz zajazd wielki, wszystko pozajmowane, niech panna pojedzie do innych hotelów.
Izdebka, która po chwili nieco się rozjaśniła, była malutka, ciasna, długa a wązka, widocznie skrawek jakiś kurytarza, wyprowadzony przez gosposię na numer; ale w niej znać od dawna nikt nie mieszkał, bo zatęchła od wilgoci, i powietrzem jej trudno było
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/104
Ta strona została skorygowana.