Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

odetchnąć. Stało w niej niby łóżeczko ubogie z siennikiem, stolik czerwono bejcowany i dwa drewniane krzesełka, a na ścianie wisiał kawałek lusterka. Dosi wydało się to bardzo dostatecznem na początek, bo się obawiała wyczerpania zapasów podróżnych, ale pomyślała w duchu, że to tylko popas i tymczasowy spoczynek. Przystąpiono więc do targu z pomocą usłużnej Chyłkiewiczowej, która widocznie chcąc sobie zaskarbić względy Dosi, poczęła gorąco i troskliwie się umawiać, naprzód o samo mieszkanie, potem co się zdało lepiej, o stancję, stół i kawę. Chwilami zdawało się Dosi, że dwie jejmoście znające się jak łyse konie, z targiem tym odegrywały komedją, ale nie będąc pewną, czy lepiej sama potrafi, dała się im wywieść w pole, choć już umysł jej, obdarzony szczególną przenikliwością, odgadł co się w koło działo. Zamyślona więc słuchała żywego ujadania się swej nowej przyjaciółki, sporu jaki z nią wiodła gospodyni, i w końcu zgodziła się na warunki, byle pozostać samą i spocząć po gwarze, który się jej stał nieznośnym.
Kiedy nareszcie po odejściu dwóch gadatliwych kumoszek, zamknęła się wśród czterech nagich murów izdebki, do więzienia podobnej, łzy puściły się jej mimowolnie z oczów, tak czuła się upokorzoną położeniem, ściągającem ją z wysokości marzeń, na brudną i ohydną rzeczywistość, do której nie czuła się przeznaczona.
Dopóki trwał gwar, otaczali ludzie, przesuwał się przed oczyma znajomy kraj z wiejską swą przestrzenią zieloną i kwiecistą, póki nowe coraz obrazy rozrywały myśl, Dosia nie poczuła tak osierocenia; tu w samotności dopiero z ciemnych kątów izdebki powstały strachy przyszłości. Po za murami hotelu słychać było jakiś łoskot złowrogi, więzienny, brzęk łańcuchów, huk jakby spadających kamieni, jakby jakieś jęki i krzyki, wołania o pomoc i stłumioną wrzawę publiczną, a te zmięszane głosy powszedniego życia miejskiego, ten oddech stołeczny przeraził dziewczę i spoił jakąś gorączką, zlękła się sama nie wiedząc czego, zgrzytu tej ogromnej machiny, której koła zetrzeć ją mogły.