aż się wzdrygnęła i przebudziła.
W tem podniósłszy oczy naprzeciw siebie przy samym ołtarzu zobaczyła postarzałego mężczyznę, z szpakowatym już na głowie włosem, twarzy i postawy wielce poważnej, rysów szlachetnych, trzymającego otwartą książkę w ręku i przypatrującego się jej z tak dziwnem osłupieniem, rozrzewnieniem i wzruszeniem widocznem, jak gdyby w niej znalazł wspomnienie jakieś przeszłości, lub utracone swe dziecię. Znać pobożny ten człowiek, kilka razy usiłował powrócić do książki i modlitwy i znowu mimowoli zapatrywał się na Dosię, której ten wlepiony wzrok łechtał dumę tylko i pochlebiał próżności. Przeżegnał się wreszcie nieznajomy, złożył książkę i pozostał tak nieruchomy nie obraniając się już doznanemu wrażeniu, które w ostatku szybko otarte oczy, lepiej wytłómaczyły — zapłakał. Ale Dosia nie postrzegła łzy przelotnej na powiece starca; dokończywszy mszy wstała i wyszła z kościoła, nie widząc, że ów nieznajomy zawahawszy się chwilę, przykląkł także przed ołtarzem, i w progu kościoła usiłował się przybliżyć do niej, ale go ktoś spotkał i odciągnął rozmową, a Dosia znikła mu z oczów.
Dziewczę służebne dodane Dosi, któremu smakowała swobodna przechadzka, skierowała się z nią ku środkowi miasta, na Krakowskie Przedmieście, potem do Saskiego Ogrodu.
Na widok drzew zielonych i cienia, wieś znowu przypomniała się sierocie, ale stroje mnóstwa przesuwających się osób, ślicznie poubierane dzieciaki, tysiące nowych postaci... rozbiły zaraz to wspomnienie przelotne...
Zaledwie kilka tu zrobiwszy kroków spotkała ukłon nieznajomego, jak jej się zrazu zdawało, człowieka — był to kapitan Rybacki, odświeżony tylko, wysmarowany na nowo, pofarbowany, odmłodzony i już powracający do obowiązków miejskiego żywota. Znając jego obyczaje, łatwo się było można domyśleć, że sam na sam nie używał przechadzki; jakoż miał towarzysza, bo zawsze przy kimś się czepiać musiał. Na ten raz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/112
Ta strona została skorygowana.