Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

był to słusznego wzrostu, prześliczny mężczyzna, ubrany wedle najostatniejszej mody, mogący służyć za typ eleganta i panicza. Z twarzy znać było, że w swojem przynajmniej kółku panować musiał, tak śmiało patrzał, tak się uśmiechał zwycięzko, i tak widocznie rad był z siebie i swego położenia na świecie. Rysy miał delikatne, rasowe, arystokratyczne, minkę uśmiechniętą, a ranne ubranie niezawodnie sprowadzone być musiało z Paryża, lub wprost wykrojone z żurnalu. A że Bóg stworzył go pięknym prawdziwie, całość podniesiona strojem, ruchem swobodnym, obejściem pełnem wdzięku, zastanawiała i zwracała oczy na ten ideał wedle świata..
Rybacki przy nim, choć wcale przyzwoity i niczego, wydawał się bardzo powszednim i ledwie mu za dworaka mógł służyć: obejście też pana z pasożytem było więcej niż poufałe, prawie lekceważące. Kapitan nadrabiał miną, usiłował widocznie wdrapać się na stopę równości i niepodległości, ale podołać temu nie umiał, nieustannie to ruchem, to słowem, to wejrzeniem spychany na podrzędne stanowisko.
Gdy figiel-adjutant ukłonił się Dosi, a oczy jej zadziwione chwilę się na nim wstrzymały, lew miejski odwrócił głowę i wzrok jego zrazu pogardliwy padł na sierotę, ale się na niej mimowoli zatrzymał, i natychmiast z niej poszedł na tajemniczo sfałdowany uśmiech Rybackiego.
Dosia, oddawszy ukłon ledwie skinieniem niedostrzeżonem, mignęła i przeszła, lew aż stanął poglądając za nią ciekawie.
— Kapitanie, zawołał — cóż to za zjawisko, któremu bijesz pokłony? dla czego jej nie znam? Ja!!
To ja, wymówione było heroicznem podniesieniem głosu...
— Dla tego samego jej nie znasz hrabio, dla czego ja ją znam — odparł Rybacki — bo wczoraj dopiero po raz pierwszy przybiła do portu naszego na sztenkelerce... niewinne stworzeńko... sierota... historja zajmująca, a twarzyczka bardziej jeszcze.