— Kapitanie! jak anioł piękna! jak anioł!
— Na nieszczęście, wystrychną ją tu podobno na szatana... bo wpadła w ręce niejakiej Chyłkiewiczowej... i wątpię, żeby z nich wyszła cało...
— I ty to wszystko wiesz! na Boga! mów!
— Ale cóż mam mówić? Wczoraj przyjechaliśmy karetką, coś się naturalnie w drodze wyszpiegowało... dalej nie wiele się odemnie nauczyć można...
— Ale piękna! piękna! to klejnot! perła! to madonna! zawołał hrabia, zwracając się za Dosią — miejskie nasze lwice, lampartki, szczury i myszy, jak służanki by się przy niej wydały... wróćmy jeszcze, chcę choć popatrzyć na nią... muszę ją poznać... mais c’est une aparition celéste!
— Dajże hrabio pokój, spłoszyłbyś wieśniaczkę...
— Ty ją znasz szczęśliwcze!
— Znajomość dyliżansowa...
— Musisz wiedzieć gdzie mieszka?
— Domyślam się.
— Ja się muszę z nią poznać, zbliżyć się do niej...
Kapitan aż się rozśmiał z zapału towarzysza...
— A to! — rzekł — nosił wilk, ponieśli i wilka... No — a Adzia?...
— Niech ją tam diabli wezmą! — machając ręką rzekł hrabia — kosztuje mnie ogromnie, oszukuje bezwstydnie i zęby ma wstawiane... powiem ci, że mi się sprzykrzyła... nie cierpię jej, próchno świecące... czucia za grosz... Zblizka nawet, entre nous, wcale nie powabna; żeby mi ją kto zbałamucił, dałbym co dodatku... Na teatrze jeszcze się to jako tako wydaje, ale na codzienne pożycie.... a! z samych fałszów złożona... Praczka! kapitanie. W tej twarzy jest poezja!
— Czy może nowość tylko — hrabio?
— Jak chcesz, ale idźmy za nią!
Zwrócili się gonić za Dosią, ale ona przeszedłszy uboczną aleją, przeprowadzona przez służącę, drugiemi wrotami wymknęła się już z ogrodu, i inną ulicą powracała do hotelu, a kapitan ze swoim towarzyszem napróżno jej po całym szukali ogrodzie.