kiem uczuciem boleści, tak łzawo, tak widocznie z serca głębi, że mrowie poszło po niej.
— A! poproszę Chyłkiewiczowej! — zawołała — niech mnie ztąd zabierze.
— I to z descu pod rynwę, ta to one obydwie lepse — odparła Halka — myślicie? znam ja i tę, mieska na Krakowskiem, na tseciem piętse, na lichwę pożycza! u ludzi ubogich zastawy biorą i nędzą frymarczą niepoczciwe dusze, a łzami żyją. Ona tez wam darmo i okiem nie mrugnie, a jak się ino uśmiecha i zęby do was wyscyza, pewnie na coś nie dobrego kroi, obydwie by wam, plunąć, ta pozucić.
Halka zamilkła.
— Komuż tu wierzyć! — szepnęła sierota.
— Komu? ba, nikomu! a kto tu w tem mieścisku poczciwy! — odpowiedziała Halka — chyba ja go nie znam, patsą tylko ino zeby człeka ze skóry obłupić i zgubić, im, aby gros, nie pozałują i brata rodzonego. Cłek młody a głupi, to mu się zda, ze wszyscy tacy pocciwi jak on; ale nie rychło, nie rychło, zapłace krwawemi łzami na swoją ślepotę, a no po casie, oj! wynoście się, wynoście się moja panienecko, póki pora.
— Ale dokąd?
— A no, to ja tego nie wiem — wsędzie lepiej jak tu! co to ja ich, myślicie, nie znam? mało to ludzi popsepadało! Póki to młodse było, to ssała z kazdego opętawsy ślipiami do ostatka; teraz już zbabiała, handluje cem napadnie, spsedała by rodzonego gdyby się jej z grobu wrócił, a dali co na targu.
Dosia wciąż łamała ręce przerażona.
— Co tu począć? co robić? — zawołała — kogo się poradzić?
— Dobrze się jeno rozpatscie nim poradzicie — dodała służąca — wciąż ścieląc łóżko i starając, żeby ta rozmowa za ścianami słyszaną być nie mogła — licha tu komu wierzyć można, wszystko zydzi.
— Nie masz już więc poczciwyyn ludzi!
— Co nie ma! sąć panienko moja, ale ich ze świecom sukać tseba. A no jak się już kto bardzo sam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/119
Ta strona została skorygowana.