— A! a! — zakrzyknął — to panią witam jako gospodynię?
— No! ja nią jestem — odparła uśmiechając się minionej przeszłości wystrojona Riebenowa — to cóż?
— Nic — winszuję! spoważniałeś mi Kruczku!
— Cóż tu pana do mnie sprowadza?
— Aleś mi się djable zmieniła, moje serce! — westchnął kapitan.
Gosposia prawie się rozgniewała.
— Porzuć pan to! no! — zawołała — czego pan chce?
— No! no! nie gniewaj-że się, postarzałaś — podchwycił kapitan — ale to kolej pantoflów i ludzi że się schodzić muszą; musisz teraz pieniądze zbierać! ba! i będziesz bogata, niechybnie...
— A dla czego, będziesz? — za wolała gosposia — jabym się już dziś na pańską kieszeń nie pomieniała. Ale czegoż pan chcesz? bo ja tu nie mam czasu...
— Ot, małej rzeczy — rzekł Rybarski.
— Ale ja mam nie jedno na głowie...
— Odpoczniesz, służąc mi do małej, istotnie małej rzeczy. Jest tu w twoim domu sierota niedawno przybyła, jej krewni...
— Cha! cha! krewni? no? co? kto? jacy krewny? jak się ona nazywa? — poczęła Rieben, domyślając się już o kogo chodziło.
— Imię ma Dorota, przywiozła ci ją Chyłkiewiczowa.
Jejmość rzuciła nań ukośne wejrzenie.
— Chcesz mnie pan oszukać? — zawołała — krewni! ona krewnych nie ma... a znowu dla ciebie stary, coś przywykł po drugich kości dogryzać, to nie jest kąsek... Co tobie do niej? Tu ciebie ktoś przysłał.
Kapitan oburzony porwał za kapelusz...
— Moja kochana — odezwał się dumnie — masz ochotę co zarobić czy nie?
— Czemu nie, ale nie od was — rzekła Rieben. Któż od ciebie co zarobił?
— Jest ona tu? — spytał niby nieposłyszawszy kapitan.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/125
Ta strona została skorygowana.