Mówił to tak gorąco młody artysta, z takiem przejęciem, z tak załzawionem okiem i taką radością, że Dosia spojrzawszy nań uczuła się wszechwładną panią, i już obawiać się nie miała powodu, bo go wejrzeniem poznała do głębi. Instynkt mówił jej, że uczyni z nim co zechce, że to będzie sługa jej i niewolnik...
— Bądź mi pan bratem! zawołała po chwili.
— Na Boga, na matkę moją, klnę ci się pani! — odparł Leon, że wiernie ci służyć pragnę, jak siostrze...
— Dobrze więc — przerwała Dosia żywo — mnie się z tego mieszkania, w którem jestem uwolnić potrzeba... wynajdź mi pan izdebkę osobną, cichą, spokojną, bezpieczną... chcę pracować.
Z radością, i wyrazem zapału artysta spojrzał jej w oczy.
— Poczciwa służąca ostrzegła mnie — dorzuciła Dosia — wiem co mi grozi, te kobiety... czekają bym do ostatniego straciła grosza i chcą korzystać ze mnie... zaprządz mnie w ohydną niewolę... Ja się pragnę oswobodzić! Znajdź mi pan mieszkanko, osobne, malutkie... i zajedź wieczorem... jutro, kiedy zechcesz, po mnie... opłacę i wyniosę się z hotelu.
— Bóg pani tę myśl natchnął! — zawołał Leon... — zrobię jak każesz, lecę natychmiast... nie stracę chwili...
— Idź-że pan, żeby nas nie postrzeżono razem... kto wie! może mnie szpiegują... wszystkiego się obawiam...
Leon nie chcąc być dłużej natrętnym, strzałą poleciał rozmarzony w miasto, tak szczęśliwy z tych słów kilku i zaufania, jakby najwyższy cel pragnień osiągnął.
Chłopak to był ubogi, który się sposobił na artystę, nie tak jak zwykle młodzi się u nas przygotowują, hulanką, rozpasaniem i próżnowaniem, ale szczerą pracą i nauką. Sam dotąd wszystko był winien sobie, trochę losowi, który mu widzenie dzieł sztuki nastręczył, trochę poetycznej naturze i usposobieniu odpychającemu od pospolitych i przybrukanych przyjemności zwykłego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/135
Ta strona została skorygowana.