artystów żywota. Dziecko naiwnością, mężczyzną był pojęciem obowiązków i surowością względem siebie... Ale ta postać, którą jeszcze spotkamy i bliżej damy poznać, w tej chwili nie wyciąga po nas więcej nad kilka rysów pobieżnych...
Dosia ledwie wzrokiem roztargnionym go pożegnawszy, poszła dalej zadumana i smutna.
W jej duszy dziwne się teraz działy rzeczy... Po życiu, w którem nie miała prawie woli, bo jej wśród wymierzonych i jednostajnych godzin jego, użyć nie mogła — nagle przeszedłszy w swobodę, zmuszona kierować sama sobą, to gwałtownie rzucała się naprzód, to zastanawiała przerażona, oczekując pomocy, do której przywykła, w którą ufała, jeśli nie od ludzi, to od losu. W snach dotąd widywała tylko pomyślność, doznawała pieszczot samych, praca wydawała się jej straszną... chciała cudu i oglądała się rychło ją owionie... przeszłość tak dziwnie odbijała od teraźniejszości, że w ostatnią nie wierzyła, tylko jak w sen przemijający. Coś jej szeptało do ucha, że panować musi, że cierpieć nie może, że cały świat winien jej hołdy i pomoc... za co? dla czego? tego sobie nie tłómaczyła, ale czuła się w duszy królową. Wśród przechadzki tej, Halka, którą jej pani Rieben znowu za towarzyszkę dodała, domyśliła się z kilku słów schwyconych z rozmowy, że sierota zamierza się wynieść z hotelu, i nim powrócili do wrót, uśpieszyła z prośbą, żeby ją z sobą zabrała Dosia na nowe mieszkanie.
— Panienecko złota — odezwała się przyśpieszając kroku... — weźcież i mnie z sobą... tać sługi potrzebujecie... no, toć ja lepiej posłuzę, nie chwalący się, jak druga... zobacycie.
— Ale czem-że ja ci zapłacę? spytała się Dosia rada nowej towarzyszce.
— A cemże byście innej płacili? toć się bez usługi nie obendziecie? ja tam i tak wiele nie biorę... a ze się psydam, to taki prawda... O płacę się tam kłócić nie będziemy; ja jej u Riebenowej i tak nie widzę, bo strofują, aż wykwitują... a wy mi dacie co będzie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/136
Ta strona została skorygowana.