zaklęte, trafił przecie Leon obywszy się z mrokiem, który tu panował we dnie, na kobietę ze służby gospodarza domu, ofiarującą się pokazać mu mieszkanie do najęcia. — Powiodła go ona, po wschodkach ciemnych i ciasnych, coraz węższych i mniej wygodnych, aż na owe trzecie piętro. Sam pan, zapewne posłyszawszy ruch w domu do którego nie przywykł, wysunął się w pantoflach, szlafmycy, okularach i szlafroku na przedsień, co by tam było, a dowiedziawszy się o lokatorze, ujął pęk kluczów i przewodniczył obejrzeniu.
Staruszek ów, spokojnej jakiejś natury, flegmatyk temperamentem i wiekiem, miał w sobie nieco żywiołu niemieckiego, ale minę uczciwą; obejrzał naprzód uważnie Leona, w którym się domyślał przyszłego sąsiada, a potem wyszukawszy numerowanego klucza, wprowadził go naprzód do ciasnego przedpokoiku, wreszcie do mało co większej izdebki, z której widok wynagradzał inne jej niedogodności. Okna bowiem nie na rynek, jak Leon się spodziewał, ale ku Wiśle wychodziły, a z nich szeroki i prześliczny odkrywał się krajobraz, tęskny, mglisty, ogromny, płowy od piasków, a taki Mazowiecki!
Ogrom wody i niebios, przestrzeń niezmierną z czarnemi lasy w głębi widać było z okienka, i brzeg Wiślany a po za nim kraju kawał, oko mogło pobujać i we mgłach tonąc pójść na koniec świata... Zdawało się, że i tchnąć tu było lepiej, i powietrze czystsze, a mała izdebka ogromnym widokiem rosła... choć w niej ledwie było gdzie postawić łóżeczko, stoliczek i krzeseł parę...
— Otóż masz, kawalerze — począł gospodarz, kraciastą chustą ucierając nos, z uwagą, aby z niego okularów nie zrzucić — pokoik śliczny... widok pyszny... powietrze stanie za obiad... Niech pan pociągnie, co to za powietrze! Hm! widzi pan... prawda? jak na wsi... jest czem tchnąć... suchotnikowi nawet byłoby tu zdrowo...
— Ale ciaśniutko, kochany panie...
— Ciasno? co ja słyszę? a na co to człowiekowi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/139
Ta strona została skorygowana.