Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

w szynku, bo wszystka czeladź wyszła w pole. Średnich lat, dobrej tuszy, propinatorowa wesołą twarz miała i otworzyste oczy, snać, na sprycie jej nie zbywało, obowiązek utrzymywania gospody, dał jej trafną ludi znajomość i tę łatwość w obejściu z obcymi, której się nabywa w nieustannych z niemi stosunkach. Otarłszy się fartuchem, rozjaśnioną twarzą przywitała pierwsza przybywających...
— U padam do nóg pana Jana... a! i pan Paweł... rzadki gość...
— Czas krótki... muszę zaraz powracać, odezwał się organista z powagą, dawaj jejmość marcowego a prędko...
— Duchem... bo to u mnie zawsze duchem się robi wszystko... zawołała propinatorowa... Tylko klucze chwycę, do lochu zbiegnę, dwa kroki... a marcowe u mnie... mogę się pochwalić...
— Niech-że go jejmość da...
— Pan Paweł choć rzadki gość... ale wie jakie u mnie marcowe? Prawda! ja się z tem obejść umiem — dodała — szastając się na progu — mogę się pochwalić... tylko że mi go dużo pęka, tak bestja robi w butelkach...
— Jejmościuniu, radzibyśmy zobaczyć — wtrącił organista...
— Ot, zaraz, dwa kroki... jeno kluczy wyszukam... Ale to tu ich nie mam, muszą być w izbie na kołku, albo na stole... a nie, to na poduszce; bo to ja i tam często kładnę, a człek się zapomina...
Byłaby jeszcze mówiła, gdyby organista nie rzekł z powagą:
— Dawaj-że jejmość, bo pójdę nie piwszy.
Usiedli w ganku, a propinatorowa rzuciła się szybko i słychać ją było, naprzód wymyślającą na klucze, potem brzękającą niemi, nie wytrzymała i pokazała je organiście z progu idąc po marzec, nareszcie przyniosła parę butelek ocierając je fartuchem, i dwa kufle, które postawiła na ławie.
— Jedna butelka z waszego rozkazu, a druga odemnie! — dodała — niechajże mam satysfakcją poczę-