— No, i to dobrze... znak ważny... przyjmę... znak ważny... przyjmę... sama jedna?
— Ze służącą, sądzę...
— Stan? zajęcie?
— Sierota, szukająca właśnie pracy i sposobu do życia.
Stary poprawił szlafmycy.
— Ryzyko — rzekł po cichu — a! ale poprobujmy, miesiąc to nie rok.
Zgodzili się od słowa, bo pan Sturba nie cenił wysoko i podali sobie ręce; staruszek był jakiś poczciwy, łagodny, powolny i znać w twarzach czytać nauczyło go doświadczenie, bo Leonowi uwierzył.
W tem to ciasnem i ubogiem na wyżynie mieszkaniu, Dosia po raz drugi w Warszawie rozwiązywała ubogi swój węzełek, i spokojniejsza nieco, poczęła się powoli rozgospodarowywać. Instynkt kobiecy porządku pomógł jej z tej ciupki zrobić niby świeżą celę klasztorną, której szeroki widok nadawał wdzięk, jaki się rzadko spotyka w mieście, gdzie mury, kominy i ściany szare wszędzie nastręczają się oku. Tu i żywy ruch wybrzeża i płynące statki i trochę domków widać było z wysoka, a w głąb uciekało oko tak daleko, swobodnie, jak jaskółki co się unosiły nad wodami i piaski. Lepiej tu było Dosi, ciszej, spokojniej, choć trochę ciasno, i w duszy podziękowała za tę ptasią klatkę swojemu młodemu opiekunowi, który ją u drzwi mieszkania, nie chcąc być natrętnym pożegnał.
Ledwie się Dosia potrafiła nieco ułożyć, gdy gospodarz, znać niespokojny o nową lokatorkę, wszedł z pierwszą wizytą, ale tą razą we fraku granatowym, starym kapeluszu, z trzciną w ręku, paradny, ogolony, bo się na wiseczka do przyjaciela wybierał. Był to stary kawaler niegdyś urzędnik, dziś amator partji wista skromnej, kanarków i Kurjerka, człowiek regularny jak zegarek i dom swój utrzymujący ze staraniem największem, bo w nim i z niego żył tylko. Że liczył już lat z górą sześćdziesiąt, choć czerstwy i rzeźwy, nie miał już wcale pretensji do niczego, kobiet się bojąc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/141
Ta strona została skorygowana.