tolerując jednakże to impetyczne bieganie, jako pierwszy raz trafiające się, choć głową pokiwał strasznie. Halce nie podobała się izdebka, widok dla niej był obojętny, powietrza nie czuła, a ciasnota i brak kuchenki przykre wydały... nie miała gdzie gospodarować. Zaraz nazajutrz wybierała się rozpocząć starania o wyrobienie sobie kąska dodatkowego, a tymczasem krzątała się i gadała wesoło do późnej nocy.
Nazajutrz rano Leon był u drzwi pukając nieśmiało. Dosia mu je sama otworzyła z uśmiechem, witając go bez obawy, bo w nim czuła posłuszną sobie i bojaźliwą istotę...
— Patrz pan — zawołała — jak mi tu dobrze i ładnie... bardzo jestem konteta i bardzo wdzięczna panu.
— A tymczasem wyszukamy coś lepszego — dodał młody chłopiec siadając. Ja, jako przybrany opiekun, chcę naprzód wiedzieć, co pani myślisz, co zamierzasz, bo muszę wiedzieć wszystko.
— O! trudno bo mi się wytłumaczyć z tego, czego ja sama jeszcze dobrze nie wiem — odpowiedziała Dosia patrząc nań czarnemi ognistemi oczyma — ufam, że się coś znajdzie dla mnie, gdzie jest dla tylu... los, opatrzność, ludzie mnie nie opuszczą.
— Więc ja się wprzód przed panią wyspowiadam — przerwał Leon, którego ten wzrok mięszał i oszalał — pani mię nie znasz, muszę jej słowo powiedzieć o sobie. Ja także przybyłem do miasta uczyć się i pracować; mam od rodziców, biednych jak ja, trochę grosza na parę pierwszych miesięcy, dalej muszę na chleb własny zapracować w mieście, gdzie tysiąc jest ludzi umiejętniejszch, znajomszych odemnie, mających stosunki i przyjaciół... ale i ja nie tracę nadziei... będę malował portrety i szyldy, nawet jeśli trzeba...
— Ja nawet nie wiem co robić będę; mało umiem i mniej od pana radę sobie dać potrafię — przerwała Dosia.
— Cóż myślisz pani robić?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/143
Ta strona została skorygowana.