stować u siebie kuma...
Organista skompromitowany spuścił głowę dziękując cichym ukłonem.
— Bo to my kumy, poczęła propinatorowa, obracając się do pana Pawła...
Dobył piwa organista chcąc zmienić tok rozmowy, i szumiący napój ponalewał w szklanki śpiesząc ze swoją do gęby; jakoż jejmość zapomniała o kumostwie dla marcowego piwa i zawołała spozierając na szumowiny:
— A co? złe piwo? to ust nie można oderwać! fracha samo pańskie ich wino! nieprawdaż? a co? a co?
Pijący potrzęśli głowami potakująco, chcąc się zbyć gadatliwej niewiasty, ale ona ręce założywszy, stanęła w progu i dalejże swoje:
— Jechali tędy jacyś wielcy państwo, jejmość młoda, jegomość starowina, a było to zawczoraj, gorąco gdyby w piekle, to nieprzymierzając jak dziś... stanął stangret koniom wytchnąć podle propinacji... ludzie sobie kazali dać piwa... ja do powozu... aż... aż...
— Co nam tam prawi pani Balcerowa... — przerwał zniecierpliwiony organista... — to powiedźcie nam lepiej, co to było nieboszczykowi, że mu się tak zmarło niespodzianie?
— Aha? dodał Paweł — i ja go choć zdaleka znałem... poczciwy był człowiek...
Na wspomnienie nieboszczyka, propinatorka fartuch podniesła do oczów, i skrzywiwszy się do płaczu, bo istotnie widać go żałowała, zaszlochała, żal zrazu mówić jej nie dał.
— Poczciwie człeczysko! niech Bóg świeci duszy jego! nikomu go pewnie więcej nie żal nad nas, cośmy się koło niego ocierali... wystawcie sobie... kumie...
(Organista się skrzywił).
— Co to dziś mamy? spytała szynkarka.
— Piątek.
— A tak! tfu! jakażem głupia! prawda! piątek! Otóż, co chciałam mówić? tydzień temu, w piątek także, czy we czwartek, tak w piątek...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/15
Ta strona została skorygowana.