Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

i dopiero przed śmiercią odyzskał przytomność... a ze wtorku na środę Bogu ducha oddał...
— Jaka historja... rzekł Paweł pijąc powoli.
Organista na którym przy znużeniu i gorącu poskutkowało piwo, szepnął mu w ucho:
— Nikt jako żywo prawdy nie wie!
Propinatorka mówiła dalej:
— Zostałaż się sierota! ta nieszczęśliwa Dosia, jak palec!
— To musiała być krewna? spytał Paweł.
— Nie można wiedzieć... poczęła żywo propinatorka... bo...
— Otóż to jest, że nikt nic nie wie, z przyciskiem dorzucił organista...
— Dzieckiem maleńkiem ją tu przywiózł nieboszczyk i chował jak córkę rodzoną... a kochał... to się za nią rozpadał!
— Nie miał krewnych? zapytał ciekawy Paweł wysączając piwa ostatek...
— Kto ich wie! ale tu blizko nie słychać — ruszając ramionami ozwała się szynkarka... posłali tam po kogoś...
— Co to się na długi rozhowor zabiera — przerwał organista — a tu, obowiązek, trzeba iść do ciała... więc żegnam pana Pawła...
— Jakto! idziecie? — żywo zaprotestowała kobieta.
— Czy to mnie posiedzieć spokojnie! rozogniony marcem ozwał się organista... żywi i umarli wszyscy na mojej głowie, cała parafia... ksiądz próżnuje... chodzi se i modli się... a pan Jan musi być wszędzie... Juściż sami widzicie, że tak ciała nie mogę porzucić? Jest honor, jest, ale i kłopotu dosyć! westchnął kończąc i posuwistemi kroki schodząc powoli ze wschodków po summaryjnem pożegnaniu z propinatorką i panem Pawłem.
Szynkarka spojrzała nań gdy odchodził długo, z przekąsem jakimś i urazą, i od wróciła się do szlachcica, który siedząc w ganku przyglądał się nadchodzącej tuż tuż burzy.