Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Kogo — ja nie wiem... kogo?
— Tę panienkę... kto jest? — spytał z widocznym niepokojem stary...
— Nie mogę panu nic odpowiedzieć, znam i nie znam, jestem zmuszony pilnować, grozi jej niebezpieczeństwo, boję się żeby ją ztąd nie uprowadzono...
Starzec był to ów hrabia de Tilly, któremu Leon tyle był winien. W jego domu i pod jego przewodnictwem się wykształcił; szacunek i wdzięczność dla niego walczyły w tej chwili w sercu młodego chłopca z niepokojem o los sieroty.... nie wiedząc prawie co czyni, Kora odciągnął go ku wnijściu i tu pewniejszym będąc że Dosia nie wymknie się niepostrzeżona z ogródka, począł głosem stłumionym opowiadać swoje spotkanie, całe krótkie dzieje podróży i poznania się z sierotą.
Zwykle zimny, hrabia słuchał z żywem zajęciem, oczy mu nawet zabłysły gdy posłyszał historję Leona, ale zamiast udziału w jego cierpieniu im dłużej słuchał, tem więcej się zdawał uspakajać.
Odetchnął głośno gdy skończył, wziął młodego chłopaka za rękę i w milczeniu podszedł z nim mijając muzykę do samej furtki ogrodowej, przy której znalazłszy ławkę, usiadł na niej spokojnie. Zdał się namyślać chwilę jak sobie postąpić, zadumał i rzekł wreszcie powoli:
— Tak! tak! wszystko na świecie prowadzi niewidoma ręka Opatrzności, każdy krok człowieka... nic nie ma trafunkowego... ktoby się spodziewał że ją tu znajdę!...
— Kogo? panie...
— Zdziwisz się gdy ci powiem — rzekł starzec — żem umyślnie przybył za tą sierotą do Warszawy, że jej szukam, że od dni kilku śledzę ją i gonię, żem z podobieństwa twarzy domyślił się jej w kościele niedawno, bo nigdy nie widziałem jej w życiu, że to jest... moja siostrzenica.
Leon sądził że mu się przysłyszało, tak był zdumiony...
— Ale jakimże sposobem? pan żartujesz...
— Wiesz Leosiu, że nie żartuję nigdy... smutna to