Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

zamilkła. Dahlberg postrzegł że zwykła taktyka nie może służyć zawsze z równym skutkiem, i nie nalegał. Z głośną i pełną śmiechu rozmową zbliżali się do furtki, gdy z ławki przy niej wstał staruszek i podszedł wprost do Dosi z powagą chłodną; Dahlberg zdziwiony krok się cofnął.
— Pani jesteś Dorota Karolina Czeszak? — rzekł głośno.
Dosia zadrżała...
— Pan Czeszak był mi opiekunem, był ojcem prawie, ale imienia jego nosić nie mam prawa — odpowiedziała z westchnieniem.
— Owszem, owszem — przerwał stary — podaj mi pani rękę, ja jestem najbliższym jej krewnym... szukałem jej od dni kilku... chodźmy...
Dziewcze zawahało się chwilę, — był że to spodziewany cud ów? czy sen?
Marmuszki stanęły zmięszane, kapitan Rybacki pokrecił wąsa i skrył się za nie, Dahlberg widocznie znajomy staruszkowi, w fałszywem położeniu, kręcił się nie wiedząc co zrobić z sobą; ukłonił się i wyśliznął... Dosia ze spuszczonemi oczyma podała rękę panu Tilly i w milczeniu wyszła z nim za wrota... Na znak dany przez służącego, zaszedł powóz piękny, z ludźmi w czarną ubranemi liberją, i Leonowi mignęła tylko twarz ideału, który znikł wśród tłumu w alejach.



Leon, zapomniawszy się dowiedzieć u hrabiego, gdzie było jego mieszkanie, nazajutrz ani Dosi, ani pana Tilly znaleźć nie umiał. Przyszło mu na myśl pobiedz na Stare Miasto do pana Sturby i od niego zasięgnąć języka, ale tu już ani sieroty, ani Halki, ani śladu po nich nie było; gospodarz choć zapłacony i bez pretensji pieniężnej, w dosyć złym humorze, zapewne z powodu uporczywego kataru, zbył chłopaka niegrzecznie wcale.
— Tere fere! — zawołał... — mówiłeś mi waćpan,