Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

żywo... — kilka części, największa nieboszczyka pana Mikołaja Czeszaka... dopiero kilka dni jak umarł.
— Już po pogrzebie? — spytał żywo gość.
— Nie... czekają tam na kogoś... słyszę miał jakichś dalekich krewnych... i kazał do nich posłać.
— Nie pochowany?
— A nie...
— Jest tam kto we dworze?
— Tylko Dosia, wychowanica nieboszczyka...
— Miał wychowanicę? cóż to za jedna? marszcząc się zawołał przyjezdny.
— Ja to tam nie wiem... — odparła Balcerowa trochę zniepokojona tem wypytywaniem — bo to nie moja rzecz.
Nieznajomy postrzegłszy, że natarczywem i nie w miejscu badaniem, spłoszył kobietę, która nań z podejrzliwością wejrzała, udał obojętność i począł o izbie już mówić.
— Jak to tu będzie nocować! — rzekł gderliwie. — Znałem dobrze tego waszego Czeszaka, byłbym do dworu zajechał, tylko nieszczęście, że go zastałem już w trumnie... a izba szkaradna! śmierdzi! brudno.
Balcerowa uraziła się, chciała nawet coś palnąć po swojemu, że nie tacy panowie u niej nocowali, i wcale nie śmierdziało, ale popatrzywszy na twarz surową i pasji pełną przybyłego, wolała się cofnąć w milczeniu. Drzwi tylko zatrzasnęła za sobą z łoskotem, dowodzącym złego humoru.
— Ot to mi pan jakiś! starym koczykiem, czterema chabetami, a wymyśla jakby karetą poszóstnie zajechał... Jeszcze mu i tam źle... Cóż to za morejne?
Nastręczył się właśnie chłopiec niosący walizę gościa, a że od sług najlepiej się o panach dowiadywać, Balcerowa wzięła goc ichaczem na spytki.
— Dokąd to państwo jedziecie? — zapytała.
— E! przed siebie! — mruknął chłopak kwaśno.
Nie było co pytać dalej i poszła... — Poczekaj — rzekła w duchu — przyjdziesz ty sam do mnie, a wyspowiadasz mi się sam jak zechcę. Wtem przybyły