— Tego ja, proszę pana, nie wiem, bo ja choć we dworze bywałam i bywam codzień, ale on nikomu nie mówił.
— A zkądże ludzie wiedzą?
— List niby jakiś mu przysłali, to strasznie powiadają płakał i z tego żalu wielkiego zaniemógł i zamęczył się.
— List? coby to mogło być? Juściż nie był źle w interesach... nie miał długów?
— Chowaj Boże! to człowiek był porządny... nie wiele pewnie zebrał, ale nikomu nic winien nie był...
— Wiele tu jest osady? — spytał nagle jegomość.
— A do dwudziestu — odpowiedziała Balcerowa.
— Dobry kawałek słyszę?
— Oj, oj! czemuż nie; chleba dosyć, lasu szmat, i stawek i młynek i wypasu w bród.
— A za karczmę dużo płacicie? — zagadnął przybyły.
Zająknęła się karczmarka, jakoś w ustach jej zaschło.
— Hm! — rzekła — bardzo dużo! do dwóch tysięcy, bo to proszę pana trakt tędy... ale już oto kwartał ostatni dobywamy i przeniesiemy się gdzieindziej, bośmy stracili, dalej jeśli defalki nie dadzą, człowiek przepadnie. Rok głodny, mało kto co wypije i zje, owies drogi, nie wiele się na nim zarobi, a żyć potrzeba. Nieboszczyk pan obiecał nam i z tego kwartału defalkować, ale Bóg wie co to teraz będzie, i kto tu będzie gospodarzył. Jak jaki nielitościwy najedzie my się tu nie utrzymamy.
Umyślnie rzuciwszy na wszelki wypadek tę wiadomostkę gościowi, Balcerowa wysunęła się nazad; spotkała męża w sieni i cicho go odprowadziła do kąta ciemnego.
— Słuchaj Balcer, jak mi piśniesz, to ci tak dam, że popamiętasz, ten pan... to żebyś wiedział durniu, przyjechał brać majątek po nieboszczyku, znajże co robić i miej rozum, z jego ludźmi się poprzyjaźnij, ale
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/27
Ta strona została skorygowana.