Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

ani słówka, że o tem wiesz... Piwa zanieś furmanowi i na wieczerzę ich poprosisz.
Posłuszny mąż, jak zawsze tak i teraz przytuliwszy uszy pobiegł co najrychlej spełniać rozkaz małżonki; przestraszony jak ona, i nie wiedząc jak sobie poradzić, żeby się strachem nie wydać.
Noc była późna, a w alkierzu państwo Balcerowie jeszcze się naradzali, co począć z przybyłym; jejmość musiała wszystko mężowi tłómaczyć, bo sam przez się nie umiał i obawiał się przedsiębrać cokolwiek, ale za to słuchał wybornie i trzymał się jejmościnego przykazania jak pijany płotu. Marek położył się spać rozmarzony kminkówką, w r6żowym humorze.



Północ już być musiała, a niebo po burzy resztkami chmur porwanych usłane, miejscami się oczyszczając świeciło blademi gwiazdkami, wiatr dął gwałtowny, cisza we wsi była głucha i w dziedzińcu dworku tylko kiedy niekiedy pies zawył u okna nieboszczyka; w karczmie zaryglowywano wrota, gdy po błocie: wio! wio! nadsunęła się landara duża, poczwórna, sześcią maleńkich koni zaprzężona i przed gankiem stanęła. Pani Balcerowa już mająca się kłaść spać, przytuliwszy głowę do szyby, tyle tylko dojrzała, że powóz jakiś był wielki, a koni do niego siła. Zaraz się hałas zrobił okropny, poczęto do drzwi walić, aż Marek przestraszony wyleciał do sieni; ktoś drugi w okna stukał, a zewsząd: otwieraj! otwieraj! wołano rozkazująco. Pan Paweł, który pod piecem nocował na huńce, Balcer, Magda, dzieci, co żyło pozrywało się, nawet podróżny ów, klnąc, że mu spać nie dają, głośno na Marka zakrzyczał.
— Otwieraj! światła! prędzej! jest izba? — wołali przybyli. — Czy to Sadogóra? gdzie dwór?
Znać to ostatnie pytanie dosłyszał gość, który wprzódy zajął stancję, i znowu na Marka wołać począł coraz donośniejszym głosem z wyrazem niecierpliwo-