Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

ści; wrzawa się zrobiła niesłychana. Pani Balcerowa się aż za głowę chwyciła z niepokoju.
— Oto skaranie Boże!... siedzisz jak na rozdrożu! i w nocy nawet spokoju nie ma, nie tyle utargują, co nahałasują... Znający się do swojego obowiązku Balcer, który w karczmie miał tylko tytuł propinatora, żeby propinatorową nazwać się mogła jego żona, a w istocie gorzej stróża posługiwał, wybiegł na ostatek z latarką zafrasowany i drzwi główne odryglował, za nim dopiero szła w narzuconym na ramiona szlafroku jejmość.
Służący w płaszczu stalowego koloru o sześciu pelerynach, kapeluszu lakierowanym z kokardą i galonem, z wąsami do góry i z miną tęgą, ale w dziurawych butach, co zaraz Balcerowa postrzegła, której oka nic nie uchodziło, wparł się do sieni łając...
— Stancja jest?... kroćset djabłów!
— Ale zajęta.
— A gdzie jaśnie pani nocować będzie?!
— Do dworu daleko?
— Nie, dwa kroki, ale... — zawołał Balcer.
— Czy nieboszczyk nie pochowany jeszcze?
— A nie, leży dotąd... czekają na krewnych z pogrzebem.
— Jest kto z krewnych?
Balcer byłby się duda wygadał, ale żona poskoczyła obaczywszy, że ów gość drzwi trochę otworzył i słucha rozmowy, szybko wołając:
— Nie ma nikogo! jakby kto był, toby do dworu zajechał, a tam nie słychać...
To ostatnie pytanie podsłuchującego mocno zajęło i drzwi lepiej otwierając wpatrzył się w nieznajomego, który nawzajem oczy w niego wlepił ciekawie.
— A to kto przyjechał?
— Jaśnie wielmożna radczyni Pękosławska z Gorzewa.
Potrząsł głową nieznajomy.
— Powiedzcież, jeśli nie ma gdzie nocować, że się jej ustąpię i do stajni sobie przejść mogę.