Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

— O toż góra z górą, a takieśmy się zeszli... no! a co tu słychać — dodała, zasiadając na krzesełku — Byleś już we dworze?
— Nie, jeszcze nie...
Tymczasem zuoszono tłumoki, a lokaje w liberji ale odarto, kręcili się, rozpędzając po drodze kogo spotkali.
— Hej! zawołać mi gospodynię czy gospodarza — ozwała się radczyni — pytałeś się panie Fryderyku co się tu dzieje?
— Troszkę, coś niecoś — rzekł zawstydzony spadkobierca — ale tak jak nic nie wiem.
— Trzebaż przecie wiedzieć co się święci! hej! gospodyni mi wołajcie! słyszysz Grześ?
Grześ skoczył żywo, a Balcerowa tuż jakoś ukazała się w progu.
— Waćpani gospodyni jesteś, moja kochana — spytała radczyni — kiedy wasz pan umarł?
— A już ono będzie ze trzy dni.
— Któż tu przez ten czas gospodarował.
— A nikt, proszę pani, przy śmierci był proboszcz to tam zara opieczętowali wszystko, zresztą cóż było robić! trumienkę zadysponował Piotr z Jadwigą, i ciało postawili, to koło niego tam babki z organistą śpiewają, a Dosia płacze...
— Co za Dosia?
— A to, proszę pani, wychowanka nieboszczyka!
— Patrzaj asindziej — odwróciła się Pękosławska do pana Fryderyka — i wychowankę jakąś miał! słyszysz?!
Pan Fryderyk skrzywił się tylko i głową kiwnął niesmaczno.
— Musieli już bez nas starego podpatrzyć, — używając wyrazu gospodarskiego, odezwała się przybyła, dowodząc, że ze wsi i od pasieki ją Pan Bóg prowadził.
— A kiedyż pogrzeb?
— Nikt tu bez krewnych nie dysponował, zresztą ja tam tego nie wiem — odezwała się Balcerowa — słyszę jutro, bo to gorąca pora, długo nieboszczyka