ze sług, wywnioskować coś o przybyłej a przyszłej może dziedziczce Sadogóry. Kocz to był stary z poobrywanemi firankami, ale z herbami, tak jak ludzie w galonach, ale dziurawo, a we wszystkiem mięszała się ochota do zbytku i pompy, z nieładem i nieporządkiem. Balcerowa głową pokiwała spojrzawszy na konie, z których każdy był z innego dworu, dwa kulały, a jeden ledwie ciągnął; gorzej jeszcze wnioskować musiała z owsa, który jechał pod kozłem, i garnuszków, które powyciągano z siedzenia, bo plunąwszy odeszła.
— E! to wielkie państwo od oka! — zawołała do Pawła przebudzonego i siedzącego pod piecem — ja to już takich nie chwaląc się znam. Świeci się to a
nie grzeje... Oj! nie daj Boże Sadogórze takich dziedziców jak tych dwoje. Baba kuta, krzyczy i hałasuje i szanować się każe, a goła być musi, i ten mruk drugi, jeszcze czy nie gorszy... To familja naszego poczciwego paniska! ani podobni do niego... Tamten wózkiem jeździł a nikogo nie skrzywdził, cicho gadał, ale i głowę miał i serce. Ale co to będzie z Dosią, jeśli jej nic nie zapisał! bo to szarańcza tu jakaś... gotowi ją ztąd wypędzić... co się stanie z biedną sierotą... strach pomyśleć...
Podumała trochę szynkarka, ale że poczciwe miała serce, choć strach ją brał iść po nocy do dworu, czując, że tam oznajmienie przydać się na coś może, kiwnęła na Balcera i szepnęła mu na ucho:
— Jakby się o mnie pytali, powiedzcie żem poszła na wyżki po siano, zaraz powrócę, pamiętaj!
— A dokądże?
— Patrzajcie go! będzie się pytał, patrzaj swego nosa... Magda, niech idzie ze mną. I zarzuciwszy szlafrok wymknęła się z dziewczyną do blizkiego dworku.
Siedzące u ciała babki i organista, pomimo strachu i obowiązku czuwania, posnąć musieli wszyscy, gdyż cicho było zupełnie, i pani Balcerowa zmuszona