Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

powozem, ale odarto i nie znać po niej wielkiego państwa, tylko to się sprzedaje za coś wielkiego.
Starzy spojrzeli po sobie i nic już nie odpowiedzieli; a Balcerowa, której dobremu sercu tylko o oznajmienie chodziło, narzuciwszy znów szlafroczek na głowę, pokłoniwszy się pośpieszyła nazad do karczmy.
Po wyjściu jej, Jadwiga i Piotr siedzieli jeszcze chwilę w zamyśleniu, i znać nowina przybycia krewnych pana Mikołaja obeszła ich, bo się już nawet modlić nie mogli.
— No cóż powiadasz Pietrze? — odezwała się poczekawszy Jadwiga — co to będzie z nami, albo i z Dosią?
— Co Bóg da! co Bóg da! a najpewniej wszystkich nas wypędzą; znać nieboszczyk nie bardzo im wierzył, że się tak napierał pisać testament, ale mu sił nie stało.
Proboszczowi mówił o wszystkiem, ino nie wiem czy to na co się zda, bo słowo wiatr.
— A to jacyś chciwi ludzie, kiedy Balcerowa mówi, że zaraz się tak o wszystko dopytywali.
— Poczekajmy no, poczekajmy; nie sądźmy, a co Bóg da, to będzie; nam starym jeszcze pół biedy kilka lat dokołatać, ale temu dziecku, takiemu delikatnemu i pięknemu, jak się przyjdzie o swej sile zostać... hę? Boże uchowaj przepaść to może.
— Otóż to i ja się nie o siebie pewnie frasuję — cicho oglądając się ku alkierzowi rzekła Jadwiga — ja tam mam krewniaków, którzy mnie przyjmą; ty Pietrze także jeszcze coś zapracujesz, — ale ona...
— Ale to nie może być żeby o niej nie pamiętał? tylko to bieda że nie napisał.
— Boć to także jego dziecko własne — jeszcze zniżając głos, odezwała się staruszka kiwając głową — choć o tem nikt nie wiedział, ale ja wam powiadam... nie co innego.
— E! zkądby zaś.
— Ja pamiętam, jak on ją maleńką przywiózł! a bywało chodząc koło niej, czasem mu się i słówko