szaliście ją z nami... Przyznam ci się proboszczu że za to mam urazę... bez taktu!
— Cóż to złego żem państwu sierotę polecił... Ale to było wolą zmarłego; posłuchajcież, to się i reszty dowiecie... On ją kochał jak dziecię własne; dla niej majątek swój przeznaczał pomnożony w pocie czoła... mówił to i mnie i tym co przy śmierci jego byli...
— A ha! na to państwo kroicie! — zawołała porywając się gwałtownie radczyni — otóż to ja się już tego domyślałam! ale ho, ho! z tego nic nie będzie! Chciał zapisywać, niechby był zrobił, mniejsza o to, niechby zapisywał... ale tymczasem testamentu nie ma... dosyć się już za życia nabrała jejmościanka, jeszcze obdzierać myśli krewnych po śmierci! To nasze!
— Nie wasze — odpowiedział ksiądz na którego bladą twarz poczęły występować rumieńce — to mająteczek którego się on sam pracą powoli dorabiał. — Bójcie się Boga! są świadkowie jego woli... przekazał wam to co wziął po rodzicach, ale wioskę nabytą chciał mieć własnością tego dziecięcia...
— Własnością jakiejś włóczęgi! znajdy! — porwała się radczyni. — Słyszysz waćpan, a nam sumkę raczył przekazać! łaskawca!
— Jaką sumkę! gdzież to napisano! przebąknął ściskając wargi pan Fryderyk.
— Nie napisano nigdzie — rzekł proboszcz...
— I nic z tego nie będzie! fiu! fiu! jaki mi magnat! raczył nam zapisać coś... dobrodziej... to wszystko nasze! grosza nie dam! — zawołała pani Pękosławska — co to jest? spisek? Gdzież ślad tej woli? gdzie?
— Tak, gdzie testament? — dodał cichutko pan Fryderyk...
Proboszcz powstał gniewny i straszny.
— Ludzie! na rany Chrystusowe! gdzie sumienie! zakrzyknął — bójcież się jeśli nie zemsty Bożej, to pogardy świata... niesławy... są świadkowie... — ja pierwszy, zeznam pod przysięgą...
— Za co mogę ręczyć — przerwała gwałtownie śmiejąc się radczyni — to że złamanego szeląga nie dam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/48
Ta strona została skorygowana.